Clelia siadła
na okularach. No to pozamiatane. Trzeba szukać
optyka.
Choć krew mnie zalewa,
muszę trzymać fason. Wsiadamy w samochód i po górkach, dolinach,
ostrych zakrętach pod górę, ulicach tak wąskich, że dwa
samochody się nie wyminą, jedziemy z Vasanello do Vallerano. Serce
wali mi jak młot, pot zalewa mi oczy. Parkuję, dalej pójdziemy na
piechotę.
Przed barem kilku panów
cieszy się życiem.
- Przepraszam, gdzie
optyk? - pytam pierwszego. Zrywa się na równe nogi i zaczyna mi
tłumaczyć. Mówi: w prawo, ręką pokazuje w lewo. Zrywa się
kolejny:
- Co ty gadasz? Jakie
znowu prawo? W lewo! Mają iść w lewo!!! - po czym zwraca się do
mnie – Proszę go nie słuchać, to karabinier!
Teraz nasze okulary
urastają do rangi kwestii narodowej. Wszyscy klienci baru, jeden
przez drugiego zaczynają nam klarować, gdzie optyk, którego
doskonale widzę już od kilku minut. Rozpływamy się w uśmiechach,
dziękujemy serdecznie i kierujemy się ku wolności.
Optyk nie zawiódł: w
trzy sekundy naprawił Clelii oprawkę. Nie chce pieniędzy, prezent
od firmy. Wracamy do samochodu, przechodząc koło tego samego baru.
Przed pasami stoi nasz karabinier w cywilu:
- No bo ja zaczekałem,
jakby paniom było coś jeszcze potrzebne. Potrzebujecie czegoś?
Czy mogę iść na obiad?
Zbiera mnie na śmiech ale
raz jeszcze trzymam fason. Zapewniam, że niczego nam nie brakuje,
dziękuję kłaniając się wpół, i ja, i wszystkie dziewczyny.
Po drodze do domu
ogarniają mnie refleksje.
Po pierwsze: panowie
siedzący przed barami tak strasznie się nudzą, że nie posiadają
się ze szczęścia, gdy ktoś ich o drogę zapyta.
Po drugie: będę musiała
jak najszybciej wysłać córki na prawo jazdy.
Po trzecie: kiedy pytam o
drogę, lepiej patrzeć na ręce, niż na usta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz