czwartek, 9 lutego 2017

nowe artykuły na wlochyodpodszewki@com

Jeśli chcecie  jeszcze poczytać, co piszę o Włoszech, zajrzyjcie tutaj: wlochyodpodszewki@com.
nowe teksty o Wenecji, włoskim filmie, aktualnościach; zapraszam, dajcie znać, jak Wam się podoba!

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Niedzielny spacer po Cannaregio


Piękne miejsce. Woda i słońce, czujesz, że oddychasz. Spacerujesz nad Laguną Wenecką i oglądasz Alpy.

Kiedy zalążek miasta zawiązywał się na Rivo Alto (ok. X wieku n. e, okolice dzisiejszego mostu Rialto), Cannaregio porastały nieprzebyte trzciny. W późniejszym czasie powstały tu pierwsze huty, potem jeszcze wybudowano tu getto. Tereny to podmokłe i niestabilne; po wojnie zbonifikowano tę część Cannaregio, która zwrócona jest w stronę lądu i osadziło się na niej wiele rodzin o wątpliwej reputacji. Mówiono o nich, że „do sadzenia fasoli używają karabinów maszynowych”.


Ale żarty żartami, wracamy do sprawy. Cannaregio to jedna z sześciu dzielnic, na jakie podzielona jest Wenecja (mieści się na niej dworzec kolejowy Santa Lucia). Gdy będziecie zwiedzać miasto, wybierzcie się na spacer wzdłuż Canale di Cannaregio, który łączy Canal Grande z laguną. Łatwo go znaleźć: od stacji dojdziecie do Ponte delle Guglie (to kilkaset metrów), za mostem w lewo, wzdłuż kanału a potem dookoła tak, jak poprowadzi droga, dopóki nie wrócicie do głównego traktu. Najlepiej się zgubcie. Wenecja jest mała i niedługo będziecie krążyć, za to naoglądacie się cudownych rzeczy.






piątek, 20 stycznia 2017

Ocaleni



W godzinach rannych i południowych z ruin hotelu „Rigopiano” wydobyto żywych ludzi, którzy spędzili czterdzieści dwie godziny pod gruzami i śniegiem. Nie jest jasne, ilu ich jest: mówi się o sześciu – ośmiu osobach.
Ratowników naprowadził na właściwy ślad nikły słupek dymu unoszący się nad riunami. Ludzie, którzy ocaleli, znajdowali się w kuchni restauracji, gdzie sufit wytrzymał nacisk śniegu (nie wiadomo, jak się tam dostali, przebywanie w restauracyjnej kuchni jest surowo zabronione). W pomieszczeniu wytworzyła się komora powietrzna, która umożliwiła przeżycie. Paradoksalnie życie tych osób ocalił również śnieg: jak iglo, ochronił od zimna, wiatru i wilgoci. Ludzie uwolnieni spod gruzów są w dobrym stanie zdrowia.
Pojawiła się nadzieja na znalezienie kolejnych osób: wszyscy byli gotowi do wyjazdu i czekali w hotelowym hallu na śnieżny pług, który miał otworzyć im drogę powrotną i który nigdy nie dotarł na miejsce.
To, co wydarzyło się u stóp Gran Sasso, to podwójna katastrofa na którą złożyły się trzęsienie ziemi i nadzwyczajne opady śniegu. Dochodzi się, jaki był procent winy ludzkiej. O ile trzęsienie ziemi jest na dzień dzisiejszy zjawiskiem nieprzewidywalnym, o tyle opady śniegu można przewidzieć. Pomimo fatalnych prognoz pogody i dużego zagrożenia lawinami, na tereny sejsmiczne nie sprowadzono na czas pługów śnieżnych i turbin (tylko one umożliwiły otwarcie drogi do zasypanego już hotelu). Personel kurortu już w środę rano apelował o odśnieżenie drogi, co umożliwiłoby gościom wyjazd do domu.


czwartek, 19 stycznia 2017

śnieżne tsunami




Hotel „Rigopiano” był naprawdę pięknym miejscem. Pokoje, restauracja, spa, basen... to jeden z tych kurortów, do których jeździ się tak latem, by odpocząć od upałów, jak i zimą, by nacieszyć się śniegiem. Hotel położony był u stóp najwyższego szczytu Apeninów, Gran Sasso, w miejscu uważanym za bezpieczne.




Tak było do wczoraj popołudnia, do śnieżnego tsunami. Nie można mówić o samej tylko lawinie lecz właśnie o śnieżnym tsunami: zwały śniegu oderwały się ze ściany górskiej na skutek ruchów tektonicznych. Dodatkową ochronę dla hotelu miały stanowić drzewa rosnące na stoku górskim. Uważano, że będą one w stanie hamować śnieg obsuwający się w stronę doliny. Siła przemieszczenia była jednak tak duża, że drzewa zostały wyrwane z ziemi i niektóre z nich zwaliły się na budynek.


Hotel stał wystarczająco na uboczu, by nikt nie zdał sobie sprawy z tego, co się stało. Dwaj mężczyźni, którzy wyszli na dwór i dzięki temu się uratowali, zaczęli wzywać pomocy. Było późne popołudnie. Droga do hotelu była kompletnie nieprzejezdna, zasypana dwumetrową warstwą śniegu. Jeszcze przed świtem, przemieszczając się na nartach-biegówkach dotarli na miejsce górscy ratownicy. 





Hotel był w większości zmieciony z powierzchni ziemi. Te części budynku, które się uchowały, przesunęły się o jakieś dwadzieścia metrów w dół. Udało się wejść do recepcji i do spa. Nie znaleziono tam jednak żywych osób.
Pozostałe części budynku pozostają zupełnie niedostępne. Policyjne psy nie wyczuwają znaków życia pod śniegiem i gruzami. W budynku przebywało około trzydziestu osób, gości i hotelowej obsługi. Ze względu na nadzwyczaj silne opady śniegu, wszyscy byli gotowi do odjazdu i oczekiwali na przybycie odśnieżacza, by móc wydostać się samochodami z odizolowanego hotelu. Dotychczas odnaleziono trzy ciała. 

wtorek, 17 stycznia 2017

SWOJą DROGą


A dzisiaj to będzie o czymś innym: o polskiej książce. Nie ma ona wprawdzie wiele wspólnego z Włochami czy od podszewki, czy z wierzchu, ale mi się podobała, a w ogóle to przecież nie będę się tłumaczyć, kto chce, czyta, kto nie chce, przewraca kartkę i idzie dalej.

"Swoją drogą” Tomka Michniewicza to opowiadanie o trzech podróżach: z przyjacielem, z żoną, z ojcem.
„Swoją drogą” to również fotografia trzech różnych cywilizacji.
„Swoją drogą” to w końcu rozważanie nad naszą ludzkością.

Pierwszy obrazek to Pigmeje w afrykańskim buszu, ludzie na rozdrożu, którzy wkrótce nie będą już w stanie prowadzić dotychczasowego życia, skoncentrowanego głównie na przetrwaniu, niemniej jednak ich własnego życia. Staną się ostatnią klasą społeczną tak zwanego cywilizowanego świata, zmuszoną do ciężkiej pracy, nieludzkich warunków i jeszcze bez możliwości choćby leczenia się.
Arabia Saudyjska to tekst który, nie będę ukrywać, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Saudyjczycy to Beduini którzy stali się bogaczami... w kilka pokoleń. Mentalność trybalna w ociekających złotem pałacach. „Nie zawsze to, co inne, jest złe” - twierdzi cytowany Saudyjczyk. A mnie najbardziej uderzyły zwierzenia pewnej kobiety, która opowiadała, że jej mąż, odkąd poszedł na emeryturę, stał się uciążliwy i przykry. „A może... jeszcze raz się ożenisz?” - zaproponowała mu. Poszedł za jej radą. Tak to narzekanie i niezadowolenie spadło równo na dwie kobiety i nasza bohaterka odetchnęła.
Cóż, na naszym Zachodzie takie proste rozwiązania nie są przewidziane.
Żarty żartami, ale tekst Michniewicza to zupełnie inne spojrzenie na Arabię Saudyjską, w niektórych miejscach przerysowane, ale naprawdę oryginalne i dające do myślenia. Może nie zawsze to, co serwuje nam telewizja, jest tak do końca wyważone.
Ostatnie opowiadanie to podróż z ojcem do New Orleans. To historia o każdym z nas (moja na pewno), to starcie pokoleń, które kochają się do szaleństwa i... nie potrafią koło siebie siedzieć. Każdy chce przeciągnąć drugiego na swoją stronę, by myślał, tak jak on, by chciał to, co on, by hołdował tym samym bogom, by wreszcie dorósł lub by przestał być taki stary. To choroba bez gotowej recepty. Gdy przeczytałam ten tekst, poczułam się... normalniejsza a już to samo w sobie zdecydowanie pomaga.

Co dodać? Dzięki, Beata. Zrobiłaś mi piękny prezent!


JESZCZE śNIEG W APULII!


czwartek, 12 stycznia 2017

przeprowadzka!

Próba udana. Po pięciu miesiącach pisania mogę stwierdzić, że blog to coś dla mnie.
Moje dni są raczej monotonne i kocham ten moment, kiedy odkładam wszystko i biorę się do pisania. To moje okno na świat, to okazja do spotkania z ludźmi, którzy nie noszą nazwiska Filesi...

No to naprzód, przeprowadzka! To już nie wlochyodpodszewki@blogspot.com,  to wlochyodpodszewki@com: od dziś mamy własne miejsce w necie, prawa autorskie oraz magika od informatyki i grafiki (jest on jednocześnie moim towarzyszem w politycznych bojach toczących się w naszym mieście, uomo dalle mille sorprese, człowiek – niespodzianka!). Andrea zna się na wszystkim i zawsze mogę liczyć na jego fachową pomoc. To on podpowiada mi, jak urządzić nowy blog i mam nadzieję, że się Wam spodoba!

By dobrze zacząć, mówimy o porodówce, rzućcie okiem na wlochyodpodszewki@com!
Czekam na Was!

niedziela, 8 stycznia 2017

ITALIA POD PIERZYNKą - FOTOREPORTAż

Od kilku dni nad Półwysep Apeniński nadciągnęła fala wyjątkowych mrozów i zamieci śnieżnych. Co ciekawe, objęła ona głównie Włochy Południowe gdzie opady śniegu są rzadkością. Popatrzmy jak wyglądają plaże w Apulii:

zdjęcie: Huffington Post

Wiadomo, śnieg to radość, zabawa, bałwany, walka na śnieżki, to atrakcja szczególnie w krajach ciepłych. Neapolitańczycy natychmiast wykorzystali okazję, by ukręcić własny interes:

gotowe kulki śniegowe na sprzedaż (facebook)

W Regionie Molise ludzie tak znowu się nie cieszą:

(facebook)
Sytuacja jest krytyczna na terenach, gdzie w sierpniu ubiegłego roku miało miejsce trzęsienie ziemi. Wiele osób odmówiło przeprowadzki do lokum, jakie proponowało państwo (głównie do hoteli). Po dziś dzień osoby te mieszkają w swych miastach, w namiotach lub w domkach kempingowych. Dokoła rozciąga się taki krajobraz:

zdjęcie: Huffington Post
W ciągu czterdziestu ośmiu godzin ofiarą mrozu padło ośmiu bezdomnych, w tym jeden Polak. Ojciec Franciszek, szczególnie uczulony na ubóstwo, zaapelował do państwa, by noclegownie dla bezdomnych były otwarte również w ciągu dnia. Tym natomiast, którzy pomimo koszmarnych warunków pogodowych nie chcą opuścić ulicy, dano do dyspozycji watykańskie samochody oraz śpiwory chroniące przed mrozem do -20 stopni. 

zdjęcie: Huffington Post


czwartek, 5 stycznia 2017

UCHODźCY

 Busz, pustynia, libijskie więzienia. Kanał Sycylijski, przez który można przepłynąć lub w którym można utonąć. Szczęściarze wysiądą z pływających balii na Lampeduzie.
Mieszkańcy Lampeduzy należą do Europejczyków najlepiej zorientowanych w tym, czym jest aktualna tragedia światowa. Welokrotnie na plażach swej niewielkiej wysepki znajdowali tuziny ciał ludzkich. Zdarza się, że uderzają na alarm, bo do brzegu dobijają łodzie trzymające się na powierzchni na słowo honoru, pełne ludzi zdesperowanych i przepełnionych nadzieją. Nikt się nie zapytuje, skąd przybywają. Lampeduza przerywa każdą czynność i masowo przemieszcza się na plaże, by wyciągać ich na brzeg. Taka to już niepisana etyka ludzi morza. Miejscowi nawet nie narzekają, że różnokolorowe chmary psują interesy, handel czy turystykę. W ubiegłym roku przedstawiono kandydaturę Lampeduzy i Lesbos do pokojowej Nagrody Nobla. Wyspy przegrały z Kolumbią. Szkoda.
Po pierwszej identyfikacji, migranci trafiają do punktu medycznego, gdzie kontroluje się ich stan zdrowia. Myślałam, że na Lampeduzie pracuje armia lekarzy. Okazuje się, że można ich policzyć na palcach jednej ręki. Później uciekinierzy zostają przetransportowani do zbiorowych ośrodków, następnie są rozwożeni po całych Włoszech. O tym, gdzie zamieszkają, zadecydują prefetture, organy władzy państwowej rozlokowane na terenie kraju. Prawdopodobnie nie zawsze władze lokalne zostają poinformowane o tym, że na ich terytorium przybywają migranci.
Tak zaczyna się kolejna, podwójna tragedia. Z jednej strony stoją przerażeni „tubylcy”. Włochy już od dziesięciu lat borykają się z fatalnym kryzysem, który z finansowego przerodził się w ekonomiczny. Brakuje pracy, naród biednieje w przerażającym tempie, gwałtownie traci się prawa uważane za nabyte i zwiążane z nimi poczucie bezpieczeństwa. Nie można powiedzieć, by Włosi byli narodem rasistów, może i dlatego, że sami są zlepkiem najróżniejszych ludzkich ras (Grecy, Goci, Arabi, Normandczycy to tylko główne z nich). Ostatnio jednak często telewizja informuje o lokalnych protestach przeciwko przyjęciu migrantów. W Gorino (Region Emilia – Romagna) zablokowano drogi, by nie przepuścić autokaru. „Mówią, że przyślą nam jedenaście kobiet, a skończy się inwazją” - twierdzą miejscowi. W jednym z miast Regionu Veneto przybywających uciekinierów powitał transparent: „Montebelluna stanie się waszym piekłem”. Żywo zareagował miejscowy ksiądz, grzmiąc na wiernych: „Nie możecie przychodzić tu i świętować Narodzenia Pańskiego, a w trzy dni później uczestniczyć w rasistowskich manifestacjach”.
Tak ekstremalne reakcje społeczeństwa nie są podyktowane tylko strachem przed inwazją, lecz, jak już powiedzieliśmy, kwestiami ekonomicznymi. Na utrzymanie każdego migranta, który stara się o pozwolenie na pobyt z przyczyn politycznych czy humanitarnych państwo włoskie wydaje dziennie 30 euro, a żaden potrzebujący Włoch nie może liczyć na taką pomoc społeczną. Tak wybucha „wojna biedaków” a migranci stają się kozłami ofiarnymi, jakby to oni byli głównym problemem na Apenińskim Kozaku. Takie kolosalne uproszczenie zwalnia z konieczności myślenia nad realną sytuacją w kraju, gdzie kwitnie korupcja, mafia sięga najwyższych sfer życia politycznego a najbardziej zdemoralizowana część społeczeństwa zasiada w różnego typu „pałacach”.
Z jednej strony sparaliżowani ze strachu Włosi, z drugiej migranci, których odyseja bynajmniej się nie skończyła. Ich przetrwanie leży teraz w rękach spółdzielni społecznych, których ostatnio namnożyło się bez liku. Spółdzielnia, która wygra przetarg, otrzymuje od państwa fundusze na utrzymanie migrantów. Salvatore Buzzi, jeden z głównych oskarżonych w procesie „Mafia stołeczna” zwierzał się koledze przez telefon: „Zarabiam na migrantach więcej, niż na narkotykach”. W tych dniach wybuchł protest w ośrodku dla migrantów w miejscowości Cona (Region Veneto). Przyczyną była śmierć dwudziestopięcioletniej kobiety, która przybyła z Wybrzeża Kości Słoniowej i oczekiwała na pozwolenie na pobyt we Włoszech. Jak wykazała sekcja zwłok, śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych (zator tętnicy płucnej). Migranci natomiast oskarżyli operatorów ośrodka o to, że mimo fatalnej kondycji kobiety nie zadzwoniono po karetkę. Pod reflektorami prasy okazało się, że w ośrodku, gdzie można było ulokować do dwustu osób, przebywało ich tysiąc czterysta.

Oto dwa oblicza tej samej tragedii. Kiedyś mówiono, że szczęście to kwestia geografii. Dziś już i to nie jest prawdą.



wtorek, 3 stycznia 2017

SZCZEPIć CZY NIE SZCZEPIć?

Już do tygodni włoska telewizja trąbi o nowych zachorowaniach na zapalenie opon mózgowych w Toskanii. Może nie tyle nowych, co wciąż tych samych. Przytacza się wciąż te same przypadki osób, które można policzyć na palcach jednej ręki. I bez przerwy się do nich wraca. Lekarze wyrażają swoją opinię: oprócz tych kilku zachorowań w Toskanii, w całych Włoszech sytuacja jest dokładnie taka sama, jak zawsze. Nie istnieje konieczność szczepienia całego społeczeństwa. Czyli że bez przerwy wałkuje się temat, który nie istnieje.
Zapalenie opon mózgowych, choroba bardzo ciężka, czasem śmiertelna, na szczęście występuje bardzo rzadko i co najważniejsze, nie powoduje epidemii. Istnieją szczepienia na jej niektóre odmiany, nie gwarantują jednak pokrycia zupełnego.
Kwestia szczepień to jeden z głównych problemów, przed którym stoi społeczeństwo, a głównie rodzice małych dzieci. Tak ze szczepieniem, jak i z nieszczepieniem wiąże się pewne ryzyko. Mój przyjaciel, zielarz i farmaceuta skwitował: „W jednym i drugim przypadku, rodzice muszą wziąć na siebie odpowiedzialność”. Taka już nasza niewdzięczna rola... a najgorsze są presje, mniej lub bardziej jawne, lepiej czy gorzej ukrywane. Do nich należy, moim zdaniem, insynuowanie, jakoby istniała „epidemia”, która nie istnieje.
Rozumiem lekarzy: prawdopodobnie w swej praktyce natykają się na ciężkie choroby, które były do uniknięcia i dlatego starają się jak najbardziej uczulać i promować prewencję. Ale przecież nie oni decydują o tym, jakie tematy porusza się w telewizji...
Najwyraźniej toś tu manipuluje informacją, by zbijać kokosy...
W Rzymie, przed ośrodkami szczepień ludzie zaczynają się gromadzić jeszcze w nocy. Kolejkowicze pilnują porządku rozrowadzając między sobą numerki nieoficjalne, zanim jeszcze zostaną otwarte drzwi ośrodków i będą mogli się zaopatrzyć w numerki oficjalne. Jednym słowem, psychoza.