czwartek, 5 stycznia 2017

UCHODźCY

 Busz, pustynia, libijskie więzienia. Kanał Sycylijski, przez który można przepłynąć lub w którym można utonąć. Szczęściarze wysiądą z pływających balii na Lampeduzie.
Mieszkańcy Lampeduzy należą do Europejczyków najlepiej zorientowanych w tym, czym jest aktualna tragedia światowa. Welokrotnie na plażach swej niewielkiej wysepki znajdowali tuziny ciał ludzkich. Zdarza się, że uderzają na alarm, bo do brzegu dobijają łodzie trzymające się na powierzchni na słowo honoru, pełne ludzi zdesperowanych i przepełnionych nadzieją. Nikt się nie zapytuje, skąd przybywają. Lampeduza przerywa każdą czynność i masowo przemieszcza się na plaże, by wyciągać ich na brzeg. Taka to już niepisana etyka ludzi morza. Miejscowi nawet nie narzekają, że różnokolorowe chmary psują interesy, handel czy turystykę. W ubiegłym roku przedstawiono kandydaturę Lampeduzy i Lesbos do pokojowej Nagrody Nobla. Wyspy przegrały z Kolumbią. Szkoda.
Po pierwszej identyfikacji, migranci trafiają do punktu medycznego, gdzie kontroluje się ich stan zdrowia. Myślałam, że na Lampeduzie pracuje armia lekarzy. Okazuje się, że można ich policzyć na palcach jednej ręki. Później uciekinierzy zostają przetransportowani do zbiorowych ośrodków, następnie są rozwożeni po całych Włoszech. O tym, gdzie zamieszkają, zadecydują prefetture, organy władzy państwowej rozlokowane na terenie kraju. Prawdopodobnie nie zawsze władze lokalne zostają poinformowane o tym, że na ich terytorium przybywają migranci.
Tak zaczyna się kolejna, podwójna tragedia. Z jednej strony stoją przerażeni „tubylcy”. Włochy już od dziesięciu lat borykają się z fatalnym kryzysem, który z finansowego przerodził się w ekonomiczny. Brakuje pracy, naród biednieje w przerażającym tempie, gwałtownie traci się prawa uważane za nabyte i zwiążane z nimi poczucie bezpieczeństwa. Nie można powiedzieć, by Włosi byli narodem rasistów, może i dlatego, że sami są zlepkiem najróżniejszych ludzkich ras (Grecy, Goci, Arabi, Normandczycy to tylko główne z nich). Ostatnio jednak często telewizja informuje o lokalnych protestach przeciwko przyjęciu migrantów. W Gorino (Region Emilia – Romagna) zablokowano drogi, by nie przepuścić autokaru. „Mówią, że przyślą nam jedenaście kobiet, a skończy się inwazją” - twierdzą miejscowi. W jednym z miast Regionu Veneto przybywających uciekinierów powitał transparent: „Montebelluna stanie się waszym piekłem”. Żywo zareagował miejscowy ksiądz, grzmiąc na wiernych: „Nie możecie przychodzić tu i świętować Narodzenia Pańskiego, a w trzy dni później uczestniczyć w rasistowskich manifestacjach”.
Tak ekstremalne reakcje społeczeństwa nie są podyktowane tylko strachem przed inwazją, lecz, jak już powiedzieliśmy, kwestiami ekonomicznymi. Na utrzymanie każdego migranta, który stara się o pozwolenie na pobyt z przyczyn politycznych czy humanitarnych państwo włoskie wydaje dziennie 30 euro, a żaden potrzebujący Włoch nie może liczyć na taką pomoc społeczną. Tak wybucha „wojna biedaków” a migranci stają się kozłami ofiarnymi, jakby to oni byli głównym problemem na Apenińskim Kozaku. Takie kolosalne uproszczenie zwalnia z konieczności myślenia nad realną sytuacją w kraju, gdzie kwitnie korupcja, mafia sięga najwyższych sfer życia politycznego a najbardziej zdemoralizowana część społeczeństwa zasiada w różnego typu „pałacach”.
Z jednej strony sparaliżowani ze strachu Włosi, z drugiej migranci, których odyseja bynajmniej się nie skończyła. Ich przetrwanie leży teraz w rękach spółdzielni społecznych, których ostatnio namnożyło się bez liku. Spółdzielnia, która wygra przetarg, otrzymuje od państwa fundusze na utrzymanie migrantów. Salvatore Buzzi, jeden z głównych oskarżonych w procesie „Mafia stołeczna” zwierzał się koledze przez telefon: „Zarabiam na migrantach więcej, niż na narkotykach”. W tych dniach wybuchł protest w ośrodku dla migrantów w miejscowości Cona (Region Veneto). Przyczyną była śmierć dwudziestopięcioletniej kobiety, która przybyła z Wybrzeża Kości Słoniowej i oczekiwała na pozwolenie na pobyt we Włoszech. Jak wykazała sekcja zwłok, śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych (zator tętnicy płucnej). Migranci natomiast oskarżyli operatorów ośrodka o to, że mimo fatalnej kondycji kobiety nie zadzwoniono po karetkę. Pod reflektorami prasy okazało się, że w ośrodku, gdzie można było ulokować do dwustu osób, przebywało ich tysiąc czterysta.

Oto dwa oblicza tej samej tragedii. Kiedyś mówiono, że szczęście to kwestia geografii. Dziś już i to nie jest prawdą.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz