sobota, 31 grudnia 2016

KONIEC ROKU, CZYLI MARMOLADA Z POMARAńCZY!

Jak co roku, w grudniu mamy zatrzęsienie pomarańczy! To dobra okazja, by sprawić prezenty znajomym.
Marmolada z pomarańczy nie jest łatwa do przygotowania, praca jest długa i żmudna i może właśnie dlatego produkt jest ceniony!
Należy nabyć dużą ilość pomarańczy ekologicznych (ja zazwyczaj przerabiam partie po pięć kilo). Najpierw należy nakłuć owoce wykałaczką (ok 8 dziurek w każdej pomarańczy).


Przez kolejne dwa dni moczy się owoce często zmieniając wodę (jakieś pięć razy dziennie). To pomoże nam skorygować gorzki smak marmolady. Dopiero po takim dłuższym moczeniu - płukaniu połowę pomarańczy się obiera i kroi w plasterki, kolejną połowę kroi się ze skórkami. 



A potem już tylko wszystko do garnka, z dodatkiem cukru. Nie lubujemy się w marmoladach słodkich, więc do moich pięciu kilo surowego owoca dodaję kilo cukru z trzciny. Na gaz i niech bulgocze!



Gdy owoce są miękkie, należy je zmiksować i... marmolada gotowa! 
Marmolada może wyjść gorzkawa, dla wielu osób to nie wada, lecz zaleta. 







środa, 28 grudnia 2016

MOJA NAJPIęKNIEJSZA HISTORIA (3) – MOJE śWIęTA


Niegdyś nie wyobrażałam sobie świąt poza domem przy ulicy Ptasiej (dawna Hanki Sawickiej) w Obornikach śląskich. Wówczas mój świat tam się zaczynał, tam się kończył: przy tamtej choince, przy karpiu z rodzynkami, przy kolędach przygrywanych na akordeonie.

To już dziewiętnasty rok, jak spędzam Boże Narodzenie we Włoszech. Na początku było ciężko. Przy wigilijnym stole chciałam przeforsować wiele rzeczy, jak czytanie z ewangelii o narodzinach Chrystusa, opłatek i życzenia, dodatkowe nakrycie. Widziałam, że moja włoska rodzina nie czuje tego, choć podporządkowuje się moim tradycjom, by nie sprawiać mi przykrości. Któregoś roku przed kolacją sama z malutką Flavią zamknęłam się w pokoju i czytałam historię narodzenia Jezusa z kolorowej książeczki dla dzieci. Mała nawet nie chciała słuchać, tak ją pociągała obecność dziadków i wypatrywanie na świętego Mikołaja.

Wiele się od tamtych czasów zmieniło. Przede wszystkim chyba zmieniłam się ja sama. Nic na siłę, stwierdziłam. Tego roku usiedliśmy przy stole i wypowiedzieliśmy jedną, krótką modlitwę: tylko to sprawiło, że wigilia była ciut odmienna od innych kolacji. A ja w środku cieszyłam się jak dziecko: tym, że się spotkaliśmy, że szwagierce wciąż chce się dla nas gotować, że mąż nadal mnie znosi, że dzieci rosną nam w leciech, zdrowiu i rozumie, że w Polsce ktoś o mnie myśli, że i tego roku zrobiłam wszystko najlepiej, jak potrafiłam...

Bóg istnieje. Lecz nie ty nim jesteś. Wyluzuj.  

poniedziałek, 26 grudnia 2016

UśMIECH POD CHOINKę






Od rana toczy się moja wewnętrzna walka: tak zwany zdrowy rozsądek zmaga się z chochlikiem, który od jakiegoś czasu się we mnie zadomowił i co raz bardziej się rozbestwia. „Nie możesz pisać głupot na blogu” - twierdzi zdrowy rozsądek. „Ale śmiech sprawia, że ludzie stają się podobni do Boga” - odpiera chochlik. Jego motywacja znacznie bardziej mnie przekonuje.
Gdy wczoraj chodziliśmy po Rzymie, moja najmłodsza Jasieczka nie posiadała się ze szczęścia (najmłodsza, choć nie mała – stuknęło jej jedenaście wiosen). Sztuczne lodowisko, najróżniejszego typu pojazdy do wypożyczenia... wszystko nowe, piękne...
Kto w Was był w Rzymie, widział na pewno karabinierów na koniach pełniących wartę przed różnego typu obiektami. Dwóch z nich stało wczoraj pod Zamkiem świętego Anioła. Najwyraźniej odpoczywali, bo zsiedli z koni i swobodnie rozmawiali. Gdy zobaczyło ich moje dziecię, niezwyczajne rzymskiej cywilizacji, wykrzyknęło: „Mama, patrz! I na ośle można pojeździć!”

niedziela, 25 grudnia 2016

śWIęTA NA WATYKANIE


A może by wybrać się do Rzymu? Z Vasanello to rzut beretem, niespełna osiemdziesiąt kilometrów.
Pomału zaczynają się we mnie rodzić obawy. Żyjemy przecież w niespokojnych czasach... Dzielę się moimi myślami z Leonardem. „Istnieje większe prawdopodobieństwo, że się rozbijemy samochodem, niż że padniemy ofiarą terrorystów” - odpowiada. Kocham go również i za to: za zdrowy rozsądek i trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość.

Na dobrą sprawę, grozi nam tylko jedno niebezpieczeństwo. Moglibyśmy pomyśleć, że my, po tej stronie Morza śródziemnego mamy całkowitą rację. A rason a porta i mussi – mawiają Wenecjanie, na polski przetłumaczyłabym: „Racja jeździ na oślim grzbiecie”.

I oto dla Was, z pierwszej ręki, zdjęcia szopki na Placu świętego Piotra:





A to moje gwiazdy:



Co zmieniło się tutaj w ostatnich czasach? Dookoła Watykanu, zwłaszcza przy Via della Conciliazione widać „przenośne domy” bezdomnych: kartony, koce, śpiwory. Pod wieczór lokatorzy schodzą się i zaczynają przygotowywać wspólną kolację, potem kładą się spać. Coś takiego do niedawna było nie do pomyślenia. Ich obecność nie była tolerowana. Podejrzewam, że zmiana podyktowana jest wolą Ojca świętego Franciszka. Skandal dla jednych, Ewangelia dla innych.    

sobota, 24 grudnia 2016

INDIANIN W SZOPCE

Jak do szopki z pasterzami,
z osiołkiem, z owieczkami,
z królami na wielbłądach,
z równo wiszącymi gwiazdami,
z gospodynią z kasztanami
trafił Indianin w pióropuszu,
z toporkiem w ręku, pełen animuszu?
Siedzący Byku, czego szukasz w tym raju?
Wracaj do swego kraju!
Czerwonoskóry nie słyszy, a może udaje Greka,
a tu nikt n niego nie czeka!
Jak myślicie, może go wpuścimy?
Gipsowe aniołki jakoś ułagodzimy...
szmat drogi przeszedł pieszo, powoli,
bo usłyszał dobrą nowinę:
Pokój ludziom dobrej woli!

Gianni Rodari, Indianin w szopce, wolne tłumaczenie

Chciałabym, by w dzisiejszy wieczór wszyscy migranci znaleźli dach nad głową...


środa, 21 grudnia 2016

OPOWIADANIA KRóLA TORTóW – BIAŁA DAMA

Roberto to szara eminencja. Widząc go, nie powierzyłbyś mu dwóch lirów, jak mawiają Włosi. Roberto jest długi jak miesiąc, cienki jak wypłata, ma ciągle zmartwiony wyraz twarzy. Za tą niepozorną powłoką kryje się prawdziwa niespodzianka. Po pierwsze, Roberto to jeden z najlepszych cukierników w Wenecji. Po drugie, najbanalniejsze wydarzenie potrafi przeobrazić w Pasjonującą Opowieść.


Roberto pracuje w jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli w Wenecji, nazwy nie podam, żeby mnie właściciele prawnie nie prześcigali. A opowiadania Roberta są nam potrzebne, bo to kwintesencja weneckości!
Ostatnio na nocnej zmianie Roberto został sam w całym hotelu, który był zamknięty dla gości ze względu na renowację. Antyczny wenecki pałac, sześćdziesiąt apartamentów, głęboka noc i Biała Dama... jak wiadomo, wszystkie weneckie pałace mają „z urzędu” swą białą damę. Ta hotelowa to szlachcianka sprzed kilku wieków, zubożała na tyle, że nie była w stanie płacić za wynajem swojego apartamentu. Stanęła na głowie, ale dokonała żywota w swym własnym łóżku, a nie w przytułku dla bezdomnych. Najwyraźniej straumatyzowana kobieta nie opuściła swojego lokum nawet po śmierci i nadal pomieszkuje w apartamencie 606.
Sprawa białej damy nabrała dużego rozgłosu. Kilka lat temu jeden z gości energicznie protestował mówiąc, że nie chce apartamentu 606, bo tam straszy... a i personel opowiada sobie historie o zjawiskach paranormalnych. Jeden z portierów twierdzi, że widmo otarło mu się o plecy, kiedy pewnego dnia wieszał zasłony w pokoju.
Roberto wprawdzie przesądny nie jest, ale przeszły mu ciarki po plecach, gdy zorientował się, że spędzi noc sam na sam z białą damą. By nie myśleć, wziął się do kręcenia ciastek. Mimo tego przed północą zaczął się niepokoić. Minęła dwunasta, pierwsza, druga, wyglądało na to, że nie będzie problemów. O trzeciej Robertowi ścierpła skóra na grzbiecie. Usłyszał poruszającą się windę. Chwycił za telefon i zadzwonił natychmiast do portiera. Edi, czy ktoś jest w hotelu? Bynajmniej, hotel jest pusty. Ale tu jeździ winda, to na pewno biała dama! Co ty gadasz, przecież biała dama przenika przez mury a nie windą jeździ. A w ogóle to nie jada cukerników. Jak chcesz, to ci powiem, jak zamknąć się w hotelu od środka, to ci nikt nie wejdzie. Jak się zamknąć od środka? Ja chcę się zamknąć od zewnątrz!!!
Cóż, służba nie drużba. Nie ma czasu na sentymenty bo biszkopt się spali, krem zwarzy a potem jakiś Brad Pitt będzie narzekał na nieudany tort urodzinowy. Odwagi i... byle do piątej!
Następnego dnia Roberto spytał konserwatora o windę. Okazało się, że jest ona tak zaprogramowana, że po dłuższym postoju sama rusza i przemieszcza się z góry na dół.
Ale mi to się bardziej podobała wersja o białej damie.
 

niedziela, 18 grudnia 2016

POST DLA MOJEJ KUZYNKI BASI: A MOżE DAMY SIę ZAHIBERNOWAć?

Niedzielny poranek. Na dworze szronowato i dropiście, jak powiedziałaby moja babcia Góralka. Doskonała pora na spacer! Po godzinnym marszu, rozluźniona i pogodzona ze światem wracam do domu. Przekraczam próg i zaczynam wciągać nosem nerwowe powietrze. Co to się dzieje? Aha, córka ma zawody. „Gdzie są moje czarne dresy termiczne?” - pyta. „W twoim pokoju” - odpowiadam. Odpowiedź najwyraźniej nieprawidłowa. Przecież ona cały pokój przeszukała, w szafie, za szafą, na stole, pod łóżkiem, pod zwałami ciuchów na krzesłach, a tam nic. „Kochanie, istnieją dwie możliwości. Albo podczas ostatnich zawodów portki spadły ci z tyłka i leżą gdzieś w lesie, albo są w twoim pokoju”. Spogląda na mnie z wyrzutem. Znowu zgubiłam jej spodnie. Wdziewa inne dresy, nogawka na trzy czwarte, gołe pół łydki, na dworze minus trzy. Wychodząc z domu, burczy coś pod nosem do wyrodnej matki i znika za furtką. Drzwi zostają otwarte. Kto wie, może ktoś z domowników chce się z rana przewietrzyć.

Ostatnio czytałam, że włoski Sąd Kasacyjny zezwolił rodzicom, by się zahibernowali i nie byli zmuszeni do mieszkania pod wspólnym dachem z dorastającymi dziećmi. Jutro składam podanie.


TAK U NAS DZISIAJ




sobota, 17 grudnia 2016

WENECJA Z LOTU PTAKA


Fajnie czasem spojrzeć z góry na Wenecję... od października tego roku możemy ją oglądać z nowego, wspaniałego puktu widokowego!
Mówimy o tarasie słynnego pałacu Fondaco dei Tedeschi, który znajduje się tuż obok Rialto. Schodząc z mostu w kierunku Placu św. Marka, znajdziecie go po lewej stronie, na końcu krótkiej uliczki. Kiedy za szklanymi drzwiami pałacu zobaczycie przystojniaka w liberii, to się nie spłoszcie i nie wycofajcie: on właśnie po to tam stoi, by otworzyć Wam drzwi i ukłonić się Wam w pas.


Muszę wyznać, że kiedy przekraczam próg tego pałacu, mój duch antykonformistyczny, moje antykonsumpcyjne podejście do życia, wszystkie moje żelazne zasady z głośnym hukiem lądują na ziemi. Tu jest po prostu pięknie. I luksus wcale nie przeszkadza, wręcz przeciwnie! Na środku dziedzińca miła kawiarnia, na piętrach 7 tysięcy metrów kwadratowych mody, złota, biżuterii, ekskluzywnego obuwia, najwyższej rangi rzemiosła, win, likierów, perfum... a na ostatnim, trzecim piętrze wystawy współczesnych artystów. 



Cała ta nowoczesność zgrabnie powiązana jest historycznymi akcentami: jak niegdyś, również i dzisiaj sufity budowli opierają się na drewnianych belkach, na środku dziedzińca nadal stoi dawna studnia a prawdziwa „chicca” to napisy na kolumnach pozostawione przez kupców sprzed setek lat... bo Fontego dei Tedeschi to średniowieczne sukiennice. Zostały one wybudowane przez Republikę Wenecką jeszcze w trzynastym wieku z jasnym przeznaczeniem: tu mieli swą siedzibę kupcy przybywający z krajów niemieckojęzycznych (ale także w z Bohemii i Węgier), tu magazynowali swe towary, tu byli zamykani w godzinach nocnych. W owych czasach pałac był pięknie udekorowany przez freschi Giorgione i Tycjana, które niestety nie przetrwały do dziś. Fondaco podupadł w czasach Napoleona (tak, jak cała Wenecja) a do niedawna w budynku mieścił się urząd pocztowy. W roku 2008 pałac zakupiła rodzina Benetton (ta od sweterków) za małe 58 milionów euro i przeobraziła go w prawdziwe cacko, uwieńczone tarasem z widokiem na miasto, Canal Grande i Bazylikę świętego Marka, której kopuły wyglądają stąd jak kopuły meczetu...



Dziękuję Ewie, która pomogła mi odkryć to cudeńko!

niedziela, 11 grudnia 2016

COś NA ROZGRZANIE: PALONE WINO!


Niby w tych Włoszech ciepło, ale jak przyjdzie zima, to można porządnie zmarznąć... tym bardziej, że Włosi się nie przegrzewają. Osobiście byłam świadkiem, jak na zebraniu blokowym pewna pani starała się udowodnić, że ogrzewanie mieszkań szkodzi zdrowiu mieszkańców. Ale to było w Rzymie. Na naszym aktualnym prawie Przedalpiu w zimie trzaska w kominku i pije się vin brule', czyli palone wino, doskonałe na rozgrzanie i na podkręcenie humoru!

Do przygotowania będziemy potrzebować:
litr czerwonego mocnego wina,
200 g cukru,
8 goździków,
pół gałki muszkatołowej, startej na tarce
2 laski cynamonu,
cytrynę i pomarańcza ekologicznego.

Potrzebna Wam będzie skórka z cytryny i pomarańcza. Obierzcie owoce cienko, tak, by oddzielić kolorowe warstwy skórki od warstwy białej, która jest gorzka.
Do garnka z szerokim dnem wsypcie cukier, skórki od cytrusów, przyprawy i na końcu wino. Postawcie na małym płomieniu, po zawrzeniu gotujcie jeszcze przez pięć minut, dopóki cukier zupełnie się nie rozpuści. Wtedy podpalcie wino, zbliżając zapałkę do powierzchni. Zaczekajcie, aż ogień wygaśnie. Przepisy mówią, by wino przefiltrować, w praktyce stosuje się inaczej: wino nabiera się chochelką i wlewa do szklanek, by nie wystygło.




Jak chcecie obejrzeć video o tym, ja się przygotowuje vin brule', to zajrzyjcie na link:

http://ricette.giallozafferano.it/Vin-brule-Mulled-wine.html (nie patrzcie na godziny na zegarze, nie potrzeba tyle czasu, ile pokazuje!).

życzę Wam wielu miłych zimowych wieczorów w towarzystwie, które kochacie!

czwartek, 8 grudnia 2016

KROPKA, AKAPIT!


Pewna kropeczka
napuszona i pękata
krzyczała: „Po moim końcu
nastąpi koniec świata!”

Oburzyły się wyrazy:
Jakie wysokie mniemanie!
Myśli, że jest kropką i koniec,
a to kropka, nowe zdanie.”

Na środku kartki sama została
a na powszechne zawołanie
świat od kolejnej linijki
ciągnie opowiadanie.

Gianni Rodari to włoski pisarz, dziennikarz i publicysta (1920-1980). Zasłynął gównie jako autor wierszyków i opowiadań dla dzieci. Osobiście darzę go szczególnym sentymentem nie tylko ze względu na wartość jego literatury, nie tylko dlatego, że nasze dzieci rosły na chlebie i jego bajkach, lecz również dlatego, że zostałam niegdyś zaproszona na kolację do jego domu... jego już tam oczywiście nie było (był rok 2001) a mieszkanie zajmowała nasza koleżanka, która była jednocześnie koleżanką mieszkającej w Turynie córki nieżyjącego autora. Idąc na kolację, nie wiedzieliśmy, do jak ważnego obiektu wchodzimy... a widok małego biureczka, na którym Rodari pracował, serdecznie nas wzruszył.

Dlaczego publikuję wierszyk „Kropka”? Bo latał po internecie. Każde odniesienie do jakiegokolwiek włoskiego polityka jest czysto przypadkowe. 


wtorek, 6 grudnia 2016

JAK USPOKOIć KAPRYSZąCE DZIECKO?



Można sprać po tyłku (nie można, żartowałam).
Można obiecać loda (wiedząc, że się go kupi przyszłego lata).
Albo można dziecku przygotować słoiczek szczęścia.



Będziemy potrzebować słoiczka z nakrętką, łyżki przezroczystego kleju, trzech łyżek błyszczącego proszku (glitter, jak na zdjęciu) lub cekinów, kropli barwnika do żywności i ciepłej wody.



Najlepiej użyć koloru niebieskiego lub granatowego, zielony też dobrze się sprawdza! Lepiej unikać kolorów ciepłych, jak czerwony czy pomarańczowy.

Wlejcie do miseczki klej i gorącą wodę, wymieszajcie. Dodajcie glittery, cekiny, na końcu barwnik. Zamiast wody możecie użyć przezroczystego mydła w płynie. Przelejcie zawartość do słoiczka i dobrze zamknijcie (możecie uszczelnić nietoksycznym klejem na ciepło).
W szkołach stosujących metodę Montessori słoiczki szczęścia to narzędzia powszechnego użytku! Szybko osuszają łzy, pozwalają dzieciom odzyskać spokój i skupienie. 
z blogu: mamma.pourfemme.it





Szkoda, że szkoły Montessori to wciąż awangarda, choć ich założycielka żyła sto lat temu... Kiedy dzieciom zakładano wykrochmalony kołnierzyk i zmuszano je do sztywnego siedzenia w ławce, włoska pedagog Maria Montessori wprowadzała do swej klasy sprzęt „na wymiar dziecka” i pozwalała swobodnie się poruszać tak, by każdy uczeń mógł dowolnie wybrać przygotowane przez nauczycieli materiały dydaktyczne. W ten sposób dzieci budowały swą wiedzę zgodnie ze swoimi zaintersowaniami i uzdolnieniami.

Na całym świecie istnieje ok. 20 000 żłobków, przedszkoli i szkół prowadzonych zgodnie z metodą Montessori. Zdobyli w nich wykształcenie m.in. Jacqueline Onassis, Anna Frank, Gabriel Garcia Marquez, Larry Page e Sergez Brin (założyciele Google), Jeff Bezos (założyciel Amazon), książę William i książę Harry. I moja córka Clelia. Dzięki temu poznałam żłobki Montessori, zakątki raju...


poniedziałek, 5 grudnia 2016

POTYCZKI RODZINNE, CZYLI "TAK" CZY "NIE"?

-   To co, głosowałaś? - spytał mój mąż wychodząc z kabiny wyborczej.
-  Tak, ale nie wiem, czy dobrze - odpowiedziałam.
-          Ja też nie wiem... - wyznał.

On głosował na „tak”, ja na „nie”.
On głosował na „tak” dlatego, że w tym kraju trzeba nareszcie coś zmienić, za dużo polityki, za dużo biurokracji, za dużo nie prowadzących do niczego, bezużytecznych dyskusji parlamentarnych, potrzeba silnych decyzji, które otworzą drogę w jakimś, jakimkolwiek kierunku.
Ja głosowałam na „nie” dlatego, że nie wierzę, by proponowana zmiana przyniosła we Włoszech poprawę. Problemem nie jest senat taki czy inny, problemem jest fatalny poziom klasy rządzącej. W takiej sytuacji ograniczenie dyskusji parlamentarnej i skupienie władzy w nielicznych rękach mogłoby być samobójstwem.

Głosowałam na „nie” również dlatego, że nie znoszę aktualnego premiera. Doszedł do władzy nie wiadomo w jaki sposób... pewnego dnia po prostu dowiedziałam się z telewizora, że Renzi jest szefem rządu. W założeniu miał zreformować prawo wyborcze i wrócić do szeregu. Po trzech (czy może już czterech?) latach u władzy prawa wyborczego nie zreformował, za to zabrał się do „naprawiania” konstytucji. A po drodze narobił takiego kipiszu, że bajka! Według mojego rozeznania, lewicowej Partii Demokratycznej, którą Renzi reprezentuje, powinny leżeć na sercu bardziej losy społeczeństwa obywatelskiego niż aktualnych magnatów. A tu co? Jeśli jakiś mały przedsiębiorca się powiesi, bo nie jest w stanie zapłacić podatków, to gorzej dla niego. Ale jeśli padają banki, ze względu na fatalne zarządzanie i korupcję, to trzeba je ratować! Z publicznych pieniędzy, oczywiście (czyli m.in. z podatków przedsiębiorcy, o którym wyżej). Od ilu już lat nam wpierają, że jak upadną banki, to nastąpi koniec świata??? Mam pełne kieszenie takich aplikowanych prawd. Mam wrażenie, jakbyśmy wracali do czasów polskiej Jedynej-Słusznej-Partii sprzed kilku dziesięcioleci, kiedy nie liczyły się losy ludzi, ale niestworzone teorie Geniusza, który prawdę zna.

Długo można by opowiadać, jak aktualny rząd odbiera społeczeństwu zdolność do samostanowienia, jakąkolwiek niezależność w działaniu, jak absurdalnymi zakazami uniemożliwia, by ludzie sami sobie pomagali. Jak największy konserwatysta, desperacko broni aktualnego systemu, który według mojego rozeznania prowadzi nas prosto w bagno.

Jak reżyser i aktor Nanni Moretti, w kwestiach politycznych z definicji należę do mniejszości. Czyli nigdy nie wygrywa ten, na kogo głosuję. Tym razem wygrałam: 60 procent głosujących podzieliło moje poglądy. 


Gorzkie to jednak zwycięstwo.