środa, 28 grudnia 2016

MOJA NAJPIęKNIEJSZA HISTORIA (3) – MOJE śWIęTA


Niegdyś nie wyobrażałam sobie świąt poza domem przy ulicy Ptasiej (dawna Hanki Sawickiej) w Obornikach śląskich. Wówczas mój świat tam się zaczynał, tam się kończył: przy tamtej choince, przy karpiu z rodzynkami, przy kolędach przygrywanych na akordeonie.

To już dziewiętnasty rok, jak spędzam Boże Narodzenie we Włoszech. Na początku było ciężko. Przy wigilijnym stole chciałam przeforsować wiele rzeczy, jak czytanie z ewangelii o narodzinach Chrystusa, opłatek i życzenia, dodatkowe nakrycie. Widziałam, że moja włoska rodzina nie czuje tego, choć podporządkowuje się moim tradycjom, by nie sprawiać mi przykrości. Któregoś roku przed kolacją sama z malutką Flavią zamknęłam się w pokoju i czytałam historię narodzenia Jezusa z kolorowej książeczki dla dzieci. Mała nawet nie chciała słuchać, tak ją pociągała obecność dziadków i wypatrywanie na świętego Mikołaja.

Wiele się od tamtych czasów zmieniło. Przede wszystkim chyba zmieniłam się ja sama. Nic na siłę, stwierdziłam. Tego roku usiedliśmy przy stole i wypowiedzieliśmy jedną, krótką modlitwę: tylko to sprawiło, że wigilia była ciut odmienna od innych kolacji. A ja w środku cieszyłam się jak dziecko: tym, że się spotkaliśmy, że szwagierce wciąż chce się dla nas gotować, że mąż nadal mnie znosi, że dzieci rosną nam w leciech, zdrowiu i rozumie, że w Polsce ktoś o mnie myśli, że i tego roku zrobiłam wszystko najlepiej, jak potrafiłam...

Bóg istnieje. Lecz nie ty nim jesteś. Wyluzuj.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz