Niedzielny poranek. Na
dworze szronowato i dropiście, jak powiedziałaby moja babcia
Góralka. Doskonała pora na spacer! Po godzinnym marszu, rozluźniona
i pogodzona ze światem wracam do domu. Przekraczam próg i zaczynam
wciągać nosem nerwowe powietrze. Co to się dzieje? Aha, córka ma
zawody. „Gdzie są moje czarne dresy termiczne?” - pyta. „W
twoim pokoju” - odpowiadam. Odpowiedź najwyraźniej nieprawidłowa.
Przecież ona cały pokój przeszukała, w szafie, za szafą, na
stole, pod łóżkiem, pod zwałami ciuchów na krzesłach, a tam nic. „Kochanie, istnieją dwie
możliwości. Albo podczas ostatnich zawodów portki spadły ci z
tyłka i leżą gdzieś w lesie, albo są w twoim
pokoju”. Spogląda na mnie z wyrzutem. Znowu zgubiłam jej spodnie.
Wdziewa inne dresy, nogawka na trzy czwarte, gołe pół łydki, na
dworze minus trzy. Wychodząc z domu, burczy coś pod nosem do
wyrodnej matki i znika za furtką. Drzwi zostają otwarte. Kto wie,
może ktoś z domowników chce się z rana przewietrzyć.
Ostatnio czytałam, że
włoski Sąd Kasacyjny zezwolił rodzicom, by się zahibernowali i nie
byli zmuszeni do mieszkania pod wspólnym dachem z dorastającymi
dziećmi. Jutro składam podanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz