piątek, 30 września 2016

BANDA UCZCIWYCH


plakat z filmu "Banda uczciwych"
neapolitańskiego komika Toto'

Na zebraniu ruchu demokracji uczestniczącej ożywiona dyskusja. Organizujemy spektakl teatralny pisarza i aktora, takiego co budzi sumienia, zmusza do myślenia, uczula, by przestrzegać prawo, uczy, że polityką się trzeba zajmować i po prostu wciela wszystkie nasze najgłębsze przekonania. Promować go to nasz obywatelski obowiązek!

         Jako stowarzyszenie, nie będziemy mogli pobrać pieniędzy od widzów na spektaklu (możemy tylko liczyć na ewentualne wolne datki). Nie mając konkretnej działalności, nie mamy kasy (tyle, co z rocznych składek). Wspierający nas pisarz-aktor nie pobierze od nas honorarium (ale pobiorą je muzycy i mikrofoniarze). Miejski teatr raz w roku można otrzymać gratis. Nie potrzebujemy służby przeciwpożarowej, która sporo kosztuje, bo sami jesteśmy takową służbą. W ubiegłym roku nasz uprawniony kolega-inżynier przeprowadził dla nas odpowiedni kurs i wręczył nam dyplomy kandydatów na strażaków (po całej nauce mam jeden pewnik: jakby wybuchł pożar, mam lecieć po Roberta).

           Od dwóch rzeczy nie uciekniesz we Włoszech: od śmierci i od podatków. No to płacimy ten ZAIKS. Ale na tym sprawa bynajmniej się nie kończy. Trzeba przecież powywieszać jakieś afisze, by poinformować ludzi o przedstawieniu. A to wiąże się z kolejnym podatkiem, który należy odprowadzić do kas miasta. Stowarzyszeniom organizującym darmowe imprezy przysługuje siedem darmowych afiszy. Jeśli zdecydują się na ósmy, to nie płacą podatku za jeden, ale za osiem. Taka to już śródziemnomorska matematyka.

         Dziś rano byłam w biurze i podbiłam przysługujące nam bezpłatne afisze. Siedem to mało, na czterdziestotysięczne miasto... co robić? Można by wywiesić plakaty bez stempla, najlepiej na cmentarzu, tam nikt nie widzi. Ale jak nikt nie widzi, to po co je wywieszać? A może byśmy podbite afisze przepuścili przez profesjonalną kserokopiarkę, tak dobrą, że nie rozróżnisz odbitki od oryginału? Nie, nie, Andrea ma lepszy pomysł: zorganizujmy sobie stempel do podbijania afiszów! Jaki stempel? Stempel to oszustwo! No o czym wy mówicie, jak mamy robić jakieś ordynarne odbitki, to już lepiej stempel! Przynajmniej jest prawdziwy!


          Raz jeszcze jestem świadkiem tego, jak grupa sumiennych obywateli przeistacza się w Bandę Uczciwych. Raz jeszcze myślę, że instytucje działające z głową nie wychowałyby narodu cwaniaków.  

czwartek, 29 września 2016

MOST NA SYCYLIę

Po zwycięstwie odniesionym nad Kartagińczykami, rzymski senator Łucjusz Cecyliusz Metellus zaproponował, by pomiędzy Kalabrią a Sycylią skonstruować most na łodziach i przeprowadzić po nim łup wojenny: 140 afrykańskich słoni (251 p. n. e). Pomysł najprawdopodobniej zrealizowano. Potem jednak most rozmontowano, gdyż stał na przeszkodzie statkom przepływającym przez Cieśninę Messyńską. Sprawa ucichła na ponad dwa tysiąclecia a w ostatnich czasach podniósł ją premier Berlusconi. Projekt do realizacji, kóry wówczas zatwierdzono, mówi o nie lada wyczynie: pomiędzy dwoma brzegami (Półwyspem Apenińskim i wyspą Sycylią), miałby powstać ponad trzykilometrowy most całkowicie „zawieszony”, czyli bez pilastrów. To byłby największy tego typu most na świecie. Ze zmianą rządu, opracowany już projekt upadł, gdyż kolejni premierzy nie zaliczyli tej infrastruktury do priorytetów. W tych dniach premier Renzi powrócił do tematu: „Przy realizacji tej infrastruktury, udałoby się stworzyć 100 000 miejsc pracy.” Most na Sycylię to ostatnia deska ratunku polityków, którzy znajdują się w opałach.

Pomiędzy Kalabrią a Sycylią, w Cieśninie Messyńskiej dno morskie jest nieregularne i bardzo głębokie (100 metrów), występują silne wiatry i prądy morskie oraz poważne zagrożenie sejsmiczne. W ślad za wielkimi inwestycjami podąża korupcja i mafia, przed którymi ciężko się uchronić (budowa ostatniego odcinka autostrady łączącej północ i południe kraju ciągnie się od dziesięcioleci, pożarła niebotyczne sumy pieniędzy i nie zbliża się ku końcowi).

Sami Sycylijczycy nie uważają budowy mostu za priorytet. Burmistrz Messyny wypowiada się: „Nie mogę sobie wyobrazić infrastruktury bardziej bezużytecznej, niż ten most. Potrzebujemy sprawnych kolei. Konieczne jest zabezpieczenie terenów przed obsunięciami. Nie budujcie nam katedry na pustyni”.

"Jak się dobrze zastanowić, to w razie kataklizmu, trzęsienia ziemi, bezrobocia i biedy, jeszcze jeden most zawsze się przyda. Będzie się z czego rzucić." (Kotiomkin)

poniedziałek, 26 września 2016

KOLOSY W LAGUNIE


Wenecja stoi na zapałkach powtykanych w błoto. Dno laguny jest piaszczyste (niegdyś wpływały tu rzeki) a twardy grunt można znaleźć dopiero na kilkumetrowej głębokości. Gdy w pierwszych wiekach naszej ery barbarzyńcy różnej maści zaczęli napływać z kontynentu na Półwysep Apeniński, mieszkańcy miast uciekli tu z trwałego lądu i osadzili się na wyspach, które dawały im jako taką gwarancję przetrwania. Budowali swe domy na terenach laguny nie z wyboru, lecz z konieczności, pokonując niezliczone przeciwności: raz po raz tracili kawałki z trudem zdobytej ziemi (wiele resztek dawnych osad znajduje się dzisiaj pod wodami laguny, która stopniowo osiada). Teren jest tragicznie niestabilny.

Ktokolwiek miał okazję przemierzać weneckie ulice, widział, jak one wyglądają: rzędy wysokich, czteropiętrowych kamienic oddzielone są ciasnymi przesmykami, którymi przemieszczają się przechodzący. Kto chce obejrzeć krzywę wieżę, wcale nie musi jechać do Pizy. Niech się przyjrzy jakiejkolwiek weneckiej dzwonnicy. Pod koniec lat siedemdziesiętych, zanim została odrestaurowana Bazylika świętej Marii od Zdrowia, przed jej wejściem umieszczono napis: „Uwaga! Spadające anioły!”. Wenecjanie opowiadają sobie o pewnym ranku sprzed kilku lat, kiedy oberwała się fasada jednej z kamienic i ucieszona gawiedź mogła oglądać szanownych państwa, którzy w bieliźnie osobistej spożywali śniadanie.

Goldoni, adwokat i pisarz w osiemnastowiecznej Wenecji, żalił się: „O biedna Wenecjo! Wszystko tu się kruszy, wszystko tu się wali!”. W ciągu dwóch wieków niewiele się pod tym względem zmieniło. Oj nie, wróć. Dwa wieki temu do laguny nie wpływały wielkie turystyczne okręty. Mam na myśli okręty wysokie jak bloki piętnastopiętrowe, o wiele wyższe niż najwyższe weneckie kościoły. Kiedy wpływają do Kanału Giudecca, dosłownie wysysają wodę z mniejszych kanałów, podważają fundamenty zabudowań, burzą delikatną równowagę podwodnego środowiska.

W roku 2012 prawnie zabroniono, by do laguny wpływały okręty o masie większej niż 40 000 ton. Natychmiast jednak wenecki port przedstawił odwołanie i zakaz został zawieszony, bo nie dano rozwiązania alternatywnego (nie określono, którędy takie statki małyby przepływać). Bitwa prawna ciągnie się już od lat. I od lat zdesperowani Wenecjanie protestują, jak mogą.


Wiele było akcji ostrych, łagonych, smutnych i zabawnych (jak wówczas, gdy ludzie protestujący pławili się w wodach Canale della Giudecca na dmuchanych kaczkach). Wczorajsza manifestacja to była prawdziwa fiesta: na wodach kanału umieszczono podest, który stał się estradą; odbyły się na nim koncerty i pogadanki; większa część manifestujących pozostała na ziemi, wielu innych zgromadziło się w łodziach. Czekaliśmy na okręty: mniejszy miał przepłynąć przez kanał o godzinie szesnastej, prawdziwy kolos o siedemnastej. Czekaliśmy długo i cierpliwie, a okręty kazały na siebie czekać. Pierwszy wypłynął z trzygodzinnym opóźnieniem, eskortowany przez policję. Łódki manifestantów zbliżyły się do niego, wypuszczając kolorowe dymy. Ludzie na okręcie byli dosyć zdezorientowani, niektórzy machali rękami w geście pozdrowienia. Nie wiedzieli, że nasz protest dotyczy obecności ich statku w lagunie.
Nie wiem, kiedy wypłynął kolos, okręt wyższy od Wieży Świętego Marka. Miał ruszać o siedemnastej, o dwudziestej stał jeszcze w porcie. Czekano, aż manifestacja się rozpierzchnie z powodu kolacji, która we Włoszech jest drugą po obiedzie świętością. Tak faktycznie się stało: gdy zaczęło się ściemniać, manifestanci spokojnie wrócili do domów.
Jak to mawiają Włosi, jeszcze raz „zrobiliśmy dziurę w wodzie”, czyli właściwie nic nie osiągnęliśmy: turystyczne okręty nadal będą regularnie pojawiać się w lagunie. Fajnie jednak pomyśleć, że z naszej przyczyny choć kilka turystycznych rejsów opóźniło swój kurs. To znaczy, że nasza obecność napawa strachem...



piątek, 23 września 2016

DZIEN PLODNOSCI

Duński spot telewizyjny zachęca społeczeństwo do prokreacji: „Zróbcie to dla Danii. Zróbcie to na wakacjach: podczas wspólnej podróży patrzycie na siebie nowymi oczami, wzrasta poziom endorfiny i budzi się pożądanie. A jeśli prawdopodobieństwo poczęcia dziecka jest nikłe, lub macie już dzieci, to nic nie szkodzi. To nie żadne zawody, nie ma żadnej nagrody do wygrania. Zróbcie to dla przyjemności!”
Statystyki wykazały, że po tego typu kampanii w Danii wzrosła liczba poczęć.
Włoski przyrost naturalny jest tragicznie niski. Przyczyną nie jest bynajmniej awersja Włochów do bobasów. Chodzi o inne kwestie: po pierwsze, młodzi ludzie mają problemy ze zanlezieniem jakiejkolwiek, nawet śmieciowej pracy. Po drugie, polityka prorodzinna we Włoszech praktycznie nie istnieje. Rodzice są pozostawieni samymi sobie: to oni muszą się martwić, gdzie ulokować dzieci w czasie trzymiesięcznych wakacji czy w dniu szkolnego strajku. To oni muszą opłacić wszelkie zajęcia pozaszkolne, zakupić książki (na taki zakup dla dla dzieci jedenastoletnich trzeba przeznaczyć 300 euro; w kolejnych latach więcej). To rodzice muszą zapłacić podatki uniwersytecke (średnio 2500 euro rocznie). Kiedy najstarsza z naszych trzech córek skończyła osiemnaście lat, nasze rodzinne zeszłoz 80 na 30 euro miesięcznie.
Polityka i życie społeczeństwa we Włoszech nie mają już punktu styczności” - twierdzi społeczeństwo. Rząd bynajmniej tej plotki nie dementuje. Rada Ministrów ustanowiła 22 września narodowym dniem płodności. W założeniu miał to być dzień informacji o płodności, profilaktyce i zdrowiu, ale sprawa poszła zupełnie innym torem. Na zlecenie pani minister zdrowia Beatrice Lorenzin ruszyła kampania reklamowa mająca na celu promowanie prokreacji. Ani śladu duńskiej subtelnej ironii; ta kampania zabrzmiała raczej jako zarzut i nakaz, jak propaganda z faszystowskich czasów. Już nie pierwszy raz, zamiast zająć się rozwiązywaniem ewidentnych problemów, rząd zarzuca narodowi niedojrzałość i lenistwo. Społeczeństwo szczerze się wzburzyło. Natychmiastowe reakcje pojawiły się na facebooku. 




Na oryginalnym plakacie młoda dziewczyna trzyma w ręku klepsydrę z przesypującym się piaskiem, a napis głosi: „W każdym wieku można być pięknym; nie jest tak samo z płodnością”. Na facebooku zdjęcie opatrzono podpisem: „Moja umowa o pracę trwa znacznie krócej niż moja ciąża”.


Na oryginalnym zdjęciu cieknący kran oraz napis: „Płodność to wspólne dobro”. Szczerze się zdziwiłam, gdy na stronach mojej osiemnastoletniej córki i jej koleżanek zobaczyłam to samo zdjęcie z przypisem: „Twoja macica to wspólne dobro. Udostępnij!”.

Na kolejnym plakacie zgniły i zwiotczały banan stanowił aluzję do płodności męskiej (czy jej braku). Na inne jeszcze plakaty spuśćmy zasłonę milczenia.

Reakcje społeczeństwa były na tyle energiczne, że kampania została wycofana. Wszystko ucichło na jakieś dwa tygodnie. Tuż przed samym fertility day ukazała się broszura mająca na celu promowanie zdrowego stylu życia. W górnej części okładki „dobre przyzwyczajenia” są reprezentowane przez młodych atletycznych blondynów rodem z reklamy pasty do zębów. Na dole „złe towarzystwo do porzucenia” to brunteka i dwóch ciemnoskórych chłopaków. Znany dziennikarz Enrico Mentana stwierdził, że plakat kwalifikuje się do Sądu w Norymberdze. Lecz seria gaf nie kończy się na tym. W odniesieniu do osób z dolnego zdjęcia użyto słowa „compagni”, które w języku włoskim ma kilka znaczeń lecz zwykle jest kojarzone z osobami o komunistycznych zapatrywaniach, których we Włoszech jest wiele. W teorii jest nieprawicowa i rządząca partia, choć w praktyce nic na to nie wskazuje.




















Minister Lorenzin twierdzi, że zdjęcie na okładce nie ma nic wspólnego z rasizmem a rasistami są ci, którzy je źle interpretują. Tymczasem poleciała pierwsza „koronowana głowa”, osoba odpowiedzialna za kampanię reklamową. Rocznie zarabiała tyle, co prezydent Mattarella.

środa, 21 września 2016

PODNIEBNE RODEO


zdjęcie: La Repubblica

W ubiegłą niedzielę na głównym placu w Nicoterze, niewielkim miasteczku w Kalabrii, ruch uliczny został zablokowany na kilka godzin. Przyczyną nie była wizyta ani Prezydenta, ani Papieża. Chodziło o ślub. Nino i Aurora pobrali się w kościele na placu. Zaraz po ceremonii na tymże placu wylądował helikopter, którym młodzi małżonkowie wyruszyli w lot. Po godzinnym bujaniu w obłokach, wrócili z powrotem na ten sam plac.
Nie myślcie, że wszystkie młode pary we Włoszech mają takie przywileje. Bynajmniej! Natychmiast wszczęto dochodzenie i okazało się, że świeżo upieczony mąż to nie byle kto, ale wysoko lokowany mafioso. Lecz przecież nie on, lecz urząd miejski zarządził zamknięcie ruchu kołowego i ustawienie barierek, by lądujący helikopter na swej drodze nie spotkał przeszkód.
Burmistrz oświadczył, że o niczym nie został poinformowany. Trudno w to uwierzyć, gdyż on sam był gościem na ślubie. I on, i jego zastępca, wraz z małżonkami.
Trzy dni później miejski samorząd został rozwiązany ponieważ “nie daje gwarancji niezależności od 'nrangheta (kalabryjskej mafii), głównie ze względu na to, że administratorzy utrzymują kontakty z osobami podejrzewanymi o przynależność to tejże organizacji.”


Lądowaniem helikoptera kierował z ziemi pilot znany z mafijnych sympatii: on to, podczas pogrzebu w Rzymie jednego z bosów z rodziny Casamonica (sierpień 2015), bez żadnych zezwoleń przeleciał nad kościołem, gdzie była celebrowana msza, prósząc różanymi płatkami.

sobota, 17 września 2016

AMERYKA WEDŁUG CATTELANA

zdjecie: La stampa

Przed toaletą w nowojorskim Guggenheim Museum stoi niekończąca się kolejka. Przyczyną nie są nieświeże kanapki w barze, ale nowe dzieło sztuki krytycznej Cattelana.

Maurizio Cattelan to artysta rodem z Padwy, dziś jest obywatelem świata. „Nie stworzyłem nic bardziej prowokacyjnego i bezlitosnego niż to, z czym stykam się na co dzień” - twierdzi. Do najbardziej znanych jego instalacji należy „The perfect day”. Powstał w ten sposób: podczas wystawy, artysta przykleił do muru taśmą klejącą właściciela galerii, Massimo De Carlo. Po dniu spędzonym „w zawieszeniu”, człowiek wylądował w szpitalu.



Gdy w roku 1993 Cattelan został zaproszony na Biennale do Wenecji, zamiast wystawić swe dzieło, wolał podnająć swoje stanowisko pewnej agencji reklamowej,wierdząc, że to również instalacja pod tytułem: „Praca to kiepski zawód”. Najbardziej chyba znane dzieło Cattelana to L.O.V.E., rzeźba umieszczona przed mediolańską giełdą. Trwa dyskusja nad tam, czy wzniesiony duży palec skierowany jest w stronę giełdy, czy w stronę miasta.




Najnowsze dzieło Cattelana to złota muszla w toalecie Guggenheim Museum. Dlaczego ludziom tak bardzo zależy na tym, by załatwić do niej swą fizjologiczną potrzebę? Czy może po to, by poczuć dreszcz dominacji nad bogactwem? Lub by odegrać się na „Ameryce” (taki jest tytuł dzieła)? Trudno powiedzieć, ale kolejka stoi...



Jedno jest pewne: „Ameryka” Cattelana dementuje plotkę, jakoby sztuka współczesna była zupełnie bezużyteczna. Nie grozi jej to, co spotkało instalację „Gdzie idziemy na tańce dziś wieczorem?”, zamieszczoną w Museion w Bolzano. Podejrzewając, że rozrzucone butelki to pozostałości po party, kobiety sprzątające rozmontowały dzieło sztuki a poszczególne elementy wyrzuciły do śmieci. Segregując, oczywiście. 

zdjęcie: La stampa

środa, 14 września 2016

Skąd biorą się terroryści?

zdjecie: "La Repubblica"

 "Skąd biorą się terroryści?” - zapytuje się genialny komik włoski, Maurizio Crozza. „Czy w namiotach na pustyni przychodzą na świat dzieci wkurzone, brodate i z karabinem w ręku?”. Nie, nie! Wystarczy posłuchać tego, co mówiła Sekterarz Stanu Hillary Clinton przed komisją parlamentarną odnośnie sytuacji w Azji środkowej: kiedy Związek Radziecki wkroczył do Afganistanu, Ameryka z Reaganem na czele za wszelką cenę chiała uniknąć, by przeciwnik umocnił się w tym rejonie świata i wyposażyła do bitwy wojska pakistańskie oraz żołnierzy z innych krajów muzułmańskich. Gdy problem został „rozwiązany”, uzbrojone i zaminowane państwa, pełne „robactwa” (czy „owadów”, jak mówi Clinton), zostały pozostawione samym sobie i stały się zarzewiem aktualnej światowej pożogi. Nie tylko Clinton wygłosiła to swoiste mea culpa, w ślad za nią poszedł Tony Blair, mówiąc: „Przepraszam za wojnę w Iraku, przyczyniła się do narodzin ISIS”.

„Czyli, jakby to było?” - zapytuje Crozza - „Jak to zrobiliście? Stworzyliście problem, który wybuchł wam w rękach. żeby go rozwiązać, stworzyliście kolejny, jeszcze większy? A potem następny, kolosalny? By odkleić gumę do żucia z podeszwy, najpierw wdeptujecie w psie g...no, potem czyścicie buta na kanapie, potem podpalacie kanapę, a potem bombardujecie strażaków? Po całej tej akcji macie nadal gumę i podeszwie i strzelacie sobie w nogę, ale w tę drugą? I dokonujecie tego dzieła pod dyktando intelligence (amerykański wywiad, przyp. tłumaczki).

Dziś Holland oznajmia: „Wybuchła wojna”. Czy jesteśmy pewni, że ten człowiek ma nami kierować?” - zapytuje Crozza - „Ja czułbym się bezpieczniejszy w nocy, na motorze bez świateł kierowanym przez Steve Wondera. Chociaż Holland ma i swoje racje: bez wątpienia wojsko islamskie uzbrojone jest po zęby. Nie mówi nam tego wywiad, ale bilanse naszych firm. „Włochy eksportują do krajów islamskich broń za 2,5 mld euro” (tytuł z gazety). Wspierające ISIS Arabia Saudyjska i Emiraty Arabskie kupują broń z Włoch, Stanów Zjednoczonych, Francji, Wielkiej Brytanii, Chin i Rosji: krajów członkowskich Rady Bezpieczeństwa ONZ...

Sytuacja jest niewątpliwie skomplikowana.” - kontynuuje Crozza - „Jedyna osoba, której byłbym skłonny przyznać rację, to Ojciec święty Franciszek. Zapałałem do niego sympatią już wówczas, gdy poszedł do optyka (kilka dni po wyborze na Stolicę Piotrową Bergoglio udał się fiatem do swego optyka w Rzymie i prosił o oprawkę po rozsądnej cenie, bo nie chciał za dużo wydać, przyp. tłumaczki). „Przeklęci ci wszyscy, którzy działają na rzecz wojny i broni” - grzmi Franciszek. Jak nigdy dotąd, głowa Kościoła Katolickiego jest punktem odniesienia dla całego świata. Ojciec święty w jednym zdaniu zakasował i terrorystów, i tych, którzy ich zbroją.

A propos, ile kosztuje wojna? Trudno to sobie wyobrazić. Jeden dzień wojny w Afganistanie kosztuje 200 milionów euro. Za taką sumę można by wybudować dziesięć szpitali. Jesteśmy w Afganistanie od piętnastu lat, spróbujmy policzyć... poziom służby zdrowia w Afganistanie mógłby być dzisiaj tak wysoki, że mediolańska śmietanka towarzyska na operację wyrostka robaczkowego latałaby do Kabulu...

Gino Strada, założyciel Emergency (to włoskie stowarzszenie niezależne i neutralne, niosące pomoc ofiarom wojen, min. oraz biedy, przyp. tłumaczki) od dawna twierdzi, że falę przemocy można przerwać: wystaczy jej nie stosować.”



niedziela, 11 września 2016

SŁOMIANY TEATR


Maciej A. Brzozowski twierdzi, że we Włoszech życie to teatr (tak zatytułował swoją książkę, która ma świetne recenzje; wyznaję, że jeszcze nie czytałam). W Italii życie to przedstawienie i każdy pretekst jest dobry, by czymś się podzielić, coś opowiedzieć czy wystawić na scenie. To potrzeba wewnętrzna nie tylko aktorów, lecz całego włoskiego narodu. Doskonałym dowodem na to jest słomiany teatr (teatro di paglia).

Jego pomysłodawca to Nicholas Bawtree. Urodzony w jednym z pierwszych gospodarstw agroturystycznych w Toskanii, należy do kategorii rolników młodych, wykształconych i świadomych, dla których życie na wsi to nie nuda i dyskopatia, ale świadomy i wolny wybór. Nicholas zresztą to nie tylko rolnik, ale i... dziennikarz.

Pewnego dnia na swym polu gromadził słomiane preski. A czemu by z nich nie zbudować amfiteatru? - zastanawiał się. Pomysł został przyjęty z entuzjazmem. Zaczęła się praca: z punktu widzenia architektonicznego to nie znowu taki banał, zbudować z presek widownię, wpuścić na nią ludzi, i żeby się nikt nie wykopyrtnął! 
(możecie zobaczyć, jak to zrobić na linku: https://teatrodipaglia.wordpress.com/come-costruirlo/il-manuale/ Od trzeciego poziomu wzwyż preski muszą być związane linami).




Jak widać, za pierwszym spontanicznym pomysłem poszła solidna praca nad realizacją. Nic nie pozostawiono przypadkowi, również i przebieg przedstawienia został jasno określony! Opiera się na kilku głównych zasadach: po pierwsze, tak czy inaczej, w większej lub mniejszej ilości, słoma musi być (powiem Wam z doświadczenia, że znalezienie presek może być kłopotliwe... nie mówiąc nawet o uzyskaniu pozwolenia na gromadzenie słomy w miejscach publicznych! Strażacy iskrzą!). Po drugie: budowa teatru leży w gestii wszystkich użytkowników: aktorów, widzów, moderatorów i przy takiej współpracy nie trwa dłużej niż 15 – 20 minut (pół godziny dla początkujących). Zaczyna się przedstawienie! Może w nim uczestniczyć każdy, kto tylko chce, mówiąc i przedstawiając cokolwiek mu w duszy gra. Można wyrecytować własny wiersz. Zagrać. Zaśpiewać. Opowiedzieć o swej podróży tu czy ówdzie. Przeprowadzić krótki wykład na dowolny temat. Zwrócić się do współobywateli z apelem o to czy tamto. Można również przedstawić swojego konia (jak na filmie: https://www.youtube.com/watch?v=nVtuUAKSw4E).

Szybko się okazało, że tak specyficzny naród, jak Włosi, potrzebuje moderatorów, którzy będą czuwać nad poszanowaniem czasu. Wielu było takich co, jak śpiewa Stuhr, „Stoję przy mikrofonie, niech mnie który pogoni!!!”. Ale bywało i odwrotnie: następowały chwile kłopotliwej ciszy. One także zostały uznane za część spektaklu.

Kolejną charakterystyką słomianego teatru jest... krótkotrwałość. Zaczyna się i kończy na przeciągu jednego wieczoru. Jest nietrwały, jak materiał, z którego jest wykonany. Szybko powstaje, szybko znika. Jutro urodzi się od nowa, gdzie indziej...




Słomiany teatr to świetny przykład sztuki, która nie rodzi się w ekskluzywnych kółkach. Tworzy ją wspólnota, jednocząca się spontanicznie wokół spraw prostych, z których składa się jej życie codzienne. To coś prostego i bezpretensjonalnego, jak inwokacja do świętej Kurtyny:


O święta Kurtyno ze Stodoły,
wysłuchaj naszej modlitwy.
Spraw, byśmy znowu stali się dziećmi!
Oddal od nas strach,
wypędź dumę,
byśmy byli czyści i prości.
Niech zabawa stanie się naszym chlebem
a dzielenie naszym winem.
Przyjmij nas w Twoim słomianym teatrze
i przygotuj na to, co nieprzewidywalne.
Niech każdy gest, słowo czy nuta,
jak nowa gwiazda oświetli niebo!


https://teatrodipaglia.wordpress.com/



sobota, 10 września 2016

MAŁY FIAT


  • Ale mały samochód! - woła Jaśka. Na przeciągu jedenastu lat życia, nigdy czegoś takiego nie widziała.
Nie mogę. Prawdziwy fiat 126p, wyprodukowany w fabryce samochodów małolitrażowych, pewnie w Łodzi. Zaparkowany w samym centrum Vasanello city!
Mocno nadgryziony zębem rdzy, ale pewnie się toczy, skoro ktoś go używa. Może wyznaje tę samą religię, co wszyscy miejscowi staruszkowie: „Skicham się, a nie dam się!” Baaardzo ich za to podziwiam...
Jak powiedzieć córce, że gdy jako dziecko w jej wieku mieszkałam w Polsce, po niemalże pustych drogach jeździły pojedyncze fiaty 126p, fiaty 125p, polonezy – rarytasy i zdezelowane żuki? Jak jej powiedzieć, że kiedymś czymś takim jechałam z Wrocławia di Rzymu? Co zrozumie?


A co jej tam będę gadać...

środa, 7 września 2016

KTO PYTA, NIE BłąDZI


Clelia siadła na okularach. No to pozamiatane. Trzeba szukać optyka.
Choć krew mnie zalewa, muszę trzymać fason. Wsiadamy w samochód i po górkach, dolinach, ostrych zakrętach pod górę, ulicach tak wąskich, że dwa samochody się nie wyminą, jedziemy z Vasanello do Vallerano. Serce wali mi jak młot, pot zalewa mi oczy. Parkuję, dalej pójdziemy na piechotę.
Przed barem kilku panów cieszy się życiem.
-  Przepraszam, gdzie optyk? - pytam pierwszego. Zrywa się na równe nogi i zaczyna mi tłumaczyć. Mówi: w prawo, ręką pokazuje w lewo. Zrywa się kolejny:
-  Co ty gadasz? Jakie znowu prawo? W lewo! Mają iść w lewo!!! - po czym zwraca się do mnie – Proszę go nie słuchać, to karabinier!
Teraz nasze okulary urastają do rangi kwestii narodowej. Wszyscy klienci baru, jeden przez drugiego zaczynają nam klarować, gdzie optyk, którego doskonale widzę już od kilku minut. Rozpływamy się w uśmiechach, dziękujemy serdecznie i kierujemy się ku wolności.
Optyk nie zawiódł: w trzy sekundy naprawił Clelii oprawkę. Nie chce pieniędzy, prezent od firmy. Wracamy do samochodu, przechodząc koło tego samego baru. Przed pasami stoi nasz karabinier w cywilu:
-  No bo ja zaczekałem, jakby paniom było coś jeszcze potrzebne. Potrzebujecie czegoś? Czy mogę iść na obiad?
Zbiera mnie na śmiech ale raz jeszcze trzymam fason. Zapewniam, że niczego nam nie brakuje, dziękuję kłaniając się wpół, i ja, i wszystkie dziewczyny.

Po drodze do domu ogarniają mnie refleksje.
Po pierwsze: panowie siedzący przed barami tak strasznie się nudzą, że nie posiadają się ze szczęścia, gdy ktoś ich o drogę zapyta.
Po drugie: będę musiała jak najszybciej wysłać córki na prawo jazdy.

Po trzecie: kiedy pytam o drogę, lepiej patrzeć na ręce, niż na usta.

poniedziałek, 5 września 2016

DARIO FO NA CZARNEJ LISCIE HERDOGANA

Włoski artysta tak dziś wypowiadał się na wszystkich telewizyjnych kanałach:

-W gazetach pojawiła się dziwna wiadomość. Chodzi o decyzję tureckich dygnitarzy, którzy zabraniają wystawiania dzieł wszystkich zagranicznych dramaturgów, a szczególnie Szekspira, Brechta, Czechowa, i jednego tam takiego... jak to on się nazywa? Aha, Fo! Ktoś mi powiedział: 'Powinieneś się cieszyć, to takie wyróżnienie, jak kolejny Nobel!'. Ja natomiast się nie cieszę, bo myślę, że jak w latach siedemdziesiątych, tak i dzisiaj w Turcji odnotowuje się poważny atak na kulturę”.

Czytamy w Wikipedii: „Dario Fo to włoski dramaturg, aktor, reżyser, pisarz, autor, ilustrator, malarz, scenograf, kostiumolog, manadżer i działacz”. W roku 1997 ten wyjątkowy artysta otrzymuje Nobla z uzasadnieniem: „Podążając śladami średniowiecznych błaznów, wyśmiewa mocarzy i zwraca honor pognębionym”. Działacz i teoretyk ruchów społecznych, najwyraźniej stał się solą w oku krwawego tureckiego reżimu. Nagich królów Bliskiego Wschodu wprawia w przerażenie nie tylko kultura, ale i nauka: w styczniu br został bestialsko zamordowany w Kairze młody włoski naukowiec Giulio Reggeni.





sobota, 3 września 2016

JAK OGRANICZONA JEST SATYRA?

Wszystko mogę, ale nie wszystko przynosi mi korzyść.
Mogę napluć na łysinę staruszkowi, który przechodzi pod moim oknem, ale po co miałabym to robić?
Mogę zaprowadzić mojego psa, by wysikał się w ogródku sąsiada ale takie działanie wydaje mi się bezcelowe.
Mogłabym pomyśleć, że Jaśnie Oświeconym Francuzom nadmiar wolności zupełnie zmysły pomieszał (albo że Pan Bóg za karę rozum im odebrał), ale wiem, że byłoby to bezsensownym stereotypem.

Nie twierdzę, że Charlie Hebdo nie może publikować rysunków żałośnie odpychających. Zastanawiam się tylko, po co to robi.

piątek, 2 września 2016

PO ILE SIUSIU?

Zwiedzanie Wenecji to poważna sprawa. To duży wysiłek fizyczny związany z upałem i chodzeniem na piechotę (bilet na tramwaj kosztuje już chyba ponad 7 euro). To przytłaczający tłok. A największą tragedią jest skorzystanie z ubikacji.
Łazienek publicznych w Wenecji jest niewiele, są one płatne (już chyba ponad euro). Wszystkie bary są prawnie zobowiązane do udostępniania wc klientom, teoretycznie. Praktycznie mogą powiedzieć na przykład, że łazienka jest chwilowo nieczynna albo że właśnie sprzątają. Często się do takiego „fortelu” uciekają. Dlatego też ostatnio zmieniłam taktykę: najpierw siusiu, potem kawa. Ewentualnie zdążę się wycofać.

Rywalizacja między Wenecją a Padwą toczy się od wieków. Wenecja to miasto bogatych kupców, Padwa to jednocześnie miasto uniwersytetu, świętego Antoniego, i bezbożnych żaków - żartownisiów. Nie tracą oni okazji, by wyśmiać manię wielkości światłej sąsiadki. Oni to w ostatnich dniach na Placu świętego Marka zaimprowizowali specyficzne scenki: młode osoby, głównie piękne dziewczyny, w długich płaszczach, w wielkich kapeluszach, po spuszczeniu spodni nonszalancko spoczęły na przenośnych „tronach”, w niedwuznacznym geście załatwiania potrzeb fizjologicznych. Twierdzą, że miał to być protest przeciwko nieludzkiemu postępowaniu Wenecjan, którzy nie pozwalają przybyszom nawet na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Według mnie, to jeszcze jeden rozdział odwiecznej rywalizacji: każdy chwyt jest dozwolony, by bezkarnie zbezcześcić terytorium przeciwnika.


Źródło: Gazzettino di Venezia, 30 agosto