poniedziałek, 26 września 2016

KOLOSY W LAGUNIE


Wenecja stoi na zapałkach powtykanych w błoto. Dno laguny jest piaszczyste (niegdyś wpływały tu rzeki) a twardy grunt można znaleźć dopiero na kilkumetrowej głębokości. Gdy w pierwszych wiekach naszej ery barbarzyńcy różnej maści zaczęli napływać z kontynentu na Półwysep Apeniński, mieszkańcy miast uciekli tu z trwałego lądu i osadzili się na wyspach, które dawały im jako taką gwarancję przetrwania. Budowali swe domy na terenach laguny nie z wyboru, lecz z konieczności, pokonując niezliczone przeciwności: raz po raz tracili kawałki z trudem zdobytej ziemi (wiele resztek dawnych osad znajduje się dzisiaj pod wodami laguny, która stopniowo osiada). Teren jest tragicznie niestabilny.

Ktokolwiek miał okazję przemierzać weneckie ulice, widział, jak one wyglądają: rzędy wysokich, czteropiętrowych kamienic oddzielone są ciasnymi przesmykami, którymi przemieszczają się przechodzący. Kto chce obejrzeć krzywę wieżę, wcale nie musi jechać do Pizy. Niech się przyjrzy jakiejkolwiek weneckiej dzwonnicy. Pod koniec lat siedemdziesiętych, zanim została odrestaurowana Bazylika świętej Marii od Zdrowia, przed jej wejściem umieszczono napis: „Uwaga! Spadające anioły!”. Wenecjanie opowiadają sobie o pewnym ranku sprzed kilku lat, kiedy oberwała się fasada jednej z kamienic i ucieszona gawiedź mogła oglądać szanownych państwa, którzy w bieliźnie osobistej spożywali śniadanie.

Goldoni, adwokat i pisarz w osiemnastowiecznej Wenecji, żalił się: „O biedna Wenecjo! Wszystko tu się kruszy, wszystko tu się wali!”. W ciągu dwóch wieków niewiele się pod tym względem zmieniło. Oj nie, wróć. Dwa wieki temu do laguny nie wpływały wielkie turystyczne okręty. Mam na myśli okręty wysokie jak bloki piętnastopiętrowe, o wiele wyższe niż najwyższe weneckie kościoły. Kiedy wpływają do Kanału Giudecca, dosłownie wysysają wodę z mniejszych kanałów, podważają fundamenty zabudowań, burzą delikatną równowagę podwodnego środowiska.

W roku 2012 prawnie zabroniono, by do laguny wpływały okręty o masie większej niż 40 000 ton. Natychmiast jednak wenecki port przedstawił odwołanie i zakaz został zawieszony, bo nie dano rozwiązania alternatywnego (nie określono, którędy takie statki małyby przepływać). Bitwa prawna ciągnie się już od lat. I od lat zdesperowani Wenecjanie protestują, jak mogą.


Wiele było akcji ostrych, łagonych, smutnych i zabawnych (jak wówczas, gdy ludzie protestujący pławili się w wodach Canale della Giudecca na dmuchanych kaczkach). Wczorajsza manifestacja to była prawdziwa fiesta: na wodach kanału umieszczono podest, który stał się estradą; odbyły się na nim koncerty i pogadanki; większa część manifestujących pozostała na ziemi, wielu innych zgromadziło się w łodziach. Czekaliśmy na okręty: mniejszy miał przepłynąć przez kanał o godzinie szesnastej, prawdziwy kolos o siedemnastej. Czekaliśmy długo i cierpliwie, a okręty kazały na siebie czekać. Pierwszy wypłynął z trzygodzinnym opóźnieniem, eskortowany przez policję. Łódki manifestantów zbliżyły się do niego, wypuszczając kolorowe dymy. Ludzie na okręcie byli dosyć zdezorientowani, niektórzy machali rękami w geście pozdrowienia. Nie wiedzieli, że nasz protest dotyczy obecności ich statku w lagunie.
Nie wiem, kiedy wypłynął kolos, okręt wyższy od Wieży Świętego Marka. Miał ruszać o siedemnastej, o dwudziestej stał jeszcze w porcie. Czekano, aż manifestacja się rozpierzchnie z powodu kolacji, która we Włoszech jest drugą po obiedzie świętością. Tak faktycznie się stało: gdy zaczęło się ściemniać, manifestanci spokojnie wrócili do domów.
Jak to mawiają Włosi, jeszcze raz „zrobiliśmy dziurę w wodzie”, czyli właściwie nic nie osiągnęliśmy: turystyczne okręty nadal będą regularnie pojawiać się w lagunie. Fajnie jednak pomyśleć, że z naszej przyczyny choć kilka turystycznych rejsów opóźniło swój kurs. To znaczy, że nasza obecność napawa strachem...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz