- To co, głosowałaś? - spytał mój mąż wychodząc z kabiny wyborczej.
- Tak, ale nie
wiem, czy dobrze - odpowiedziałam.
- Ja też nie
wiem... - wyznał.
On głosował na
„tak”, ja na „nie”.
On głosował na
„tak” dlatego, że w tym kraju trzeba nareszcie coś zmienić, za
dużo polityki, za dużo biurokracji, za dużo nie prowadzących do
niczego, bezużytecznych dyskusji parlamentarnych, potrzeba silnych
decyzji, które otworzą drogę w jakimś, jakimkolwiek kierunku.
Ja głosowałam na
„nie” dlatego, że nie wierzę, by proponowana zmiana przyniosła
we Włoszech poprawę. Problemem nie jest senat taki czy inny,
problemem jest fatalny poziom klasy rządzącej. W takiej sytuacji
ograniczenie dyskusji parlamentarnej i skupienie władzy w
nielicznych rękach mogłoby być samobójstwem.
Głosowałam na
„nie” również dlatego, że nie znoszę aktualnego premiera.
Doszedł do władzy nie wiadomo w jaki sposób... pewnego dnia po
prostu dowiedziałam się z telewizora, że Renzi jest szefem rządu.
W założeniu miał zreformować prawo wyborcze i wrócić do
szeregu. Po trzech (czy może już czterech?) latach u władzy prawa
wyborczego nie zreformował, za to zabrał się do „naprawiania”
konstytucji. A po drodze narobił takiego kipiszu, że bajka! Według
mojego rozeznania, lewicowej Partii Demokratycznej, którą Renzi
reprezentuje, powinny leżeć na sercu bardziej losy społeczeństwa
obywatelskiego niż aktualnych magnatów. A tu co? Jeśli jakiś
mały przedsiębiorca się powiesi, bo nie jest w stanie zapłacić
podatków, to gorzej dla niego. Ale jeśli padają banki, ze względu
na fatalne zarządzanie i korupcję, to trzeba je ratować! Z
publicznych pieniędzy, oczywiście (czyli m.in. z podatków
przedsiębiorcy, o którym wyżej). Od ilu już lat nam wpierają, że
jak upadną banki, to nastąpi koniec świata??? Mam pełne kieszenie
takich aplikowanych prawd. Mam wrażenie, jakbyśmy wracali do czasów
polskiej Jedynej-Słusznej-Partii sprzed kilku dziesięcioleci, kiedy
nie liczyły się losy ludzi, ale niestworzone teorie Geniusza, który
prawdę zna.
Długo można by
opowiadać, jak aktualny rząd odbiera społeczeństwu zdolność do
samostanowienia, jakąkolwiek niezależność w działaniu, jak
absurdalnymi zakazami uniemożliwia, by ludzie sami sobie pomagali.
Jak największy konserwatysta, desperacko broni aktualnego systemu,
który według mojego rozeznania prowadzi nas prosto w bagno.
Jak reżyser i aktor
Nanni Moretti, w kwestiach politycznych z definicji należę do
mniejszości. Czyli nigdy nie wygrywa ten, na kogo głosuję. Tym
razem wygrałam: 60 procent głosujących podzieliło moje poglądy.
Gorzkie to jednak
zwycięstwo.