sobota, 27 sierpnia 2016

SPAGHETTI ALL'AMATRICIANA


świadomość przyszła z czasem.

Gdy drżało pode mną łóżko, myślałam: coś gdzieś się dzieje.
Dziś już wiem: osiemdziesiąt kilometrów od nas zginęło pod gruzami prawie trzysta osób.
świadomość przychodzi powoli. Ogarnia cię bezsilność, gdy myślisz o tym, co przeżywają ludzie w trakcie trzęsienia ziemi i gdy ono minie. Lub o tym, że cały Półwysep Apeniński to tereny sejsmiczne: co dzisiaj się przydarzyło komuś innemu, jutro może być udziałem każdego z nas.
I gdy myślisz o szkole w Amatrice, która niedawno została poddana renowacji i runęła przy wstrząsie o magnitudzie 6.0. To mocne uderzenie, ale nie na tyle mocne, by budynki nie mogły przetrwać. Na szczęście w szkolnych pomieszczeniach nikogo nie było. Ale przecież trzęsienie ziemi to zjawisko nieprzewidywalne i mogło się darzyć w każdym innym momencie. 

Myślę o Italii bylejakości i korupcji: najważniejszy jest talerz zupy, a jakoś to będzie i statek popłynie dalej. I o odwiecznych rządach lobby, które blokują każdą zmianę i wzbogacają się na ludzkiej krwi (nasz przypadek jasno to potwierdza). Tak od lat, bez względu na kolory polityczne rządzących.

I łza kręci się w oku, gdy widzisz takich, którzy z narażeniem własnego życia ratują innych. Speleolodzy wciskają się pod gruzy, by uwolnić ludzi, choć ziemia cały czas się trzęsie. Odkopujący ludzi żywych i ludzkie ciała ratownicy mówią, że pracują jak pod narkozą, bez żadnych odczuć. Świadomość przychodzi z czasem, po zakończonej akcji. I trudno się z nią uporać.
To są właśnie dwie Italie.

Ludzie prześcigają się w niesieniu pomocy. Żywność, koce, ubrania, obuwie – jest tego tak dużo, że przerwano zbiórki. Signora Maria ugotowała gar tortellini w rosole i dzwoni do Obrony Cywilnej pytając, czy może przywieźć. Naiwność w bezsilności jest rozbrajająca.

Ja też chciałabym coś zrobić. Chciałabym opowiedzieć o Amatrice, mieście które znam z czasów jego świetności i o tym, co je rozsławiło: proste i doskonałe danie, które gotują w całych Włoszech, szczególnie w tych dniach. Na wielu miejskich placach wolontariusze przygotowują gary spaghetti all'amatriciana, a dochód ze wspólnych posiłków przeznaczają na odbudowę po trzęsieniu ziemi.

Spaghetti all'amatriciana to kolejna ricetta povera, przepis biedaków, a dokładnie pasterzy, którzy nosili ze sobą na pastwiska to, co zmieściło się do jednej torby: spaghetti, kawałek guanciale (to wędlina podobna do boczku, podgardle - dziękuję Księdzu Tadeuszowi za to, że podpowiedział mi właściwy termin!), pomidory. Przed odkryciem Ameryki, zanim pomidory dotarły do Europy, przygotowywano la gricia, ten sam przepis in bianco, „na biało”.

Będziemy potrzebować pół kilo spaghetti nr 5, 100 g podgrdla (lub boczku), 350 g pomidorów bez skórki (pelati, mogą być z puszki) jedną paprykę ostrą (peperoncino; można zastąpić suszoną), oliwę z oliwek, szczyptę czarnego pieprzu, 50 g białego wina, 75 g sera pecorino romano (to długo leżakowany ser owczy, podobny do parmezanu lecz bardziej słony; można zastąpić parmezanem; lepiej kupić w kawałku i samemu zetrzeć na tarce).



Podsmażamy na oliwie pokrojoną na kawałki ostrą paprykę (jeśli macie świeżą, to przekrójcie i usuńcie ziarenka, są bardzo ostre! I pamiętajcie, by nie dotykać oczu!) oraz drobno pokrojone podgrdle (kostki ok. 1/2 cm). Dodajemy wino i czekamy, aż odparuje; potem pomidory i pieprz. Gotujemy spaghetti i zanim będą wystarczająco miękkie, odcedzamy i wrzucamy na patelnię: dogotują się już w sosie. Kładziemy makaron na talerz, posypujemy dużą ilością sera.

Przygotujcie sobie to danie na obiad lub kolację, a gdy za jakiś czas przyjedziecie do odbudowanego według norm antysejsmicznych Amatrice, zdumi Was niepowtrzalny smak tutejszych spaghetti all'amatriciana. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz