świadomość
przyszła z czasem.
Gdy
drżało pode mną łóżko, myślałam: coś gdzieś się dzieje.
Dziś
już wiem: osiemdziesiąt kilometrów od nas zginęło pod gruzami
prawie trzysta osób.
świadomość
przychodzi powoli. Ogarnia cię bezsilność, gdy myślisz o tym, co
przeżywają ludzie w trakcie trzęsienia ziemi i gdy ono minie. Lub
o tym, że cały Półwysep Apeniński to tereny sejsmiczne: co
dzisiaj się przydarzyło komuś innemu, jutro może być udziałem
każdego z nas.
I
gdy myślisz o szkole w Amatrice, która niedawno została poddana
renowacji i runęła przy wstrząsie o magnitudzie 6.0. To mocne
uderzenie, ale nie na tyle mocne, by budynki nie mogły przetrwać. Na szczęście w szkolnych pomieszczeniach nikogo nie było. Ale przecież trzęsienie ziemi to zjawisko nieprzewidywalne i mogło się darzyć w każdym innym momencie.
Myślę
o Italii bylejakości i korupcji: najważniejszy jest talerz zupy, a
jakoś to będzie i statek popłynie dalej. I o odwiecznych rządach
lobby, które blokują każdą zmianę i wzbogacają się na ludzkiej
krwi (nasz przypadek jasno to potwierdza). Tak od lat, bez względu
na kolory polityczne rządzących.
I
łza kręci się w oku, gdy widzisz takich, którzy z narażeniem
własnego życia ratują innych. Speleolodzy wciskają się pod
gruzy, by uwolnić ludzi, choć ziemia cały czas się trzęsie.
Odkopujący ludzi żywych i ludzkie ciała ratownicy mówią, że
pracują jak pod narkozą, bez żadnych odczuć. Świadomość
przychodzi z czasem, po zakończonej akcji. I trudno się z nią
uporać.
To są właśnie dwie
Italie.
Ludzie prześcigają się
w niesieniu pomocy. Żywność, koce, ubrania, obuwie – jest tego
tak dużo, że przerwano zbiórki. Signora Maria ugotowała
gar tortellini w rosole i dzwoni do Obrony Cywilnej pytając,
czy może przywieźć. Naiwność
w bezsilności jest rozbrajająca.
Ja też chciałabym coś
zrobić. Chciałabym opowiedzieć o Amatrice, mieście które znam z
czasów jego świetności i o tym, co je rozsławiło: proste i
doskonałe danie, które gotują w całych Włoszech, szczególnie w
tych dniach. Na wielu miejskich placach
wolontariusze przygotowują gary spaghetti
all'amatriciana, a dochód ze
wspólnych posiłków przeznaczają na odbudowę po trzęsieniu
ziemi.
Spaghetti
all'amatriciana to kolejna ricetta povera, przepis
biedaków, a dokładnie pasterzy, którzy nosili ze sobą na
pastwiska to, co zmieściło się do jednej torby: spaghetti, kawałek
guanciale (to wędlina podobna do boczku,
podgardle - dziękuję Księdzu Tadeuszowi za to, że podpowiedział mi właściwy termin!), pomidory. Przed odkryciem Ameryki, zanim
pomidory dotarły do Europy, przygotowywano la gricia, ten sam
przepis in bianco, „na biało”.
Będziemy potrzebować pół
kilo spaghetti nr 5, 100 g podgrdla (lub boczku), 350
g pomidorów bez skórki (pelati, mogą być z puszki) jedną
paprykę ostrą (peperoncino; można zastąpić suszoną),
oliwę z oliwek, szczyptę czarnego pieprzu, 50 g białego wina, 75 g
sera pecorino romano (to długo leżakowany ser owczy, podobny
do parmezanu lecz bardziej słony; można zastąpić parmezanem;
lepiej kupić w kawałku i samemu zetrzeć na tarce).
Podsmażamy na oliwie
pokrojoną na kawałki ostrą paprykę (jeśli macie świeżą, to
przekrójcie i usuńcie ziarenka, są bardzo ostre! I pamiętajcie,
by nie dotykać oczu!) oraz drobno pokrojone podgrdle (kostki
ok. 1/2 cm). Dodajemy wino i czekamy, aż odparuje; potem pomidory i
pieprz. Gotujemy spaghetti i zanim będą wystarczająco
miękkie, odcedzamy i wrzucamy na patelnię: dogotują się już w
sosie. Kładziemy makaron na talerz, posypujemy dużą ilością
sera.
Przygotujcie
sobie to danie na obiad lub kolację,
a gdy za jakiś czas przyjedziecie do odbudowanego według
norm antysejsmicznych Amatrice, zdumi Was niepowtrzalny smak
tutejszych spaghetti all'amatriciana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz