czwartek, 11 sierpnia 2016



    O czym mówią Włosi przy winie?



    -  Czy wiecie, ile jed ssaki? - pyta Fabrizio po wielkim talerzu makaronu i kiełbasie z rożna.
    Po roku długim i ciężkim, znów jesteśmy na wakacjach w Lacjum, na kolacji u przyjaciół. Fabrizio jest agronomem – to jego pierwszy zawód. Po technikum rolnym udał się na studia klasyczne i napisał doktorat na Biblicum, najpoważniejszej uczelni papieskiej w zakresie Biblii i jej tłumaczeń. Tłumaczy wszystko, co złapie: aramejski, grekę, łacinę, francuski, hiszpański, niemiecki. Grał w piłkę wodną i latał na lotni. Zna teorię muzyki. To typowy tuttologo, czyli specjalista od wszystkiego. Jego największą zaletą jest to, że w swojej winnicy produkuje boskie greco di tufo. To wino nie uderza do głowy i nie oszałamia, ale rozwesela i pozwala zachować dobry nastrój przez cały wieczór. Po pierwszym kieliszku nieopatrznie wdaję się w dyskusję z gospodarzem, choć wiem, że to zupełnie bezcelowe. Po pierwsze, nie posiadam jednej piątej jego wiedzy. Po drugie, nawet jeśli się chłop zagalopuje i powie coś głupiego, to na pewno nie przyzna się do błędu i będzie obstawał przy swoim do upadłości. Raz tylko udało mi się wziąć nad nim górę, podczas naszej mailowej dyskusji po łacinie o miłości w małżeństwie katolickim. Twierdził, że zgodnie z kodeksem prawa kanonicznego miłość nie jest warunkiem koniecznym do ważnego zawarcia związku małżeńskiego. No dobra, ale nowsze dokumenty Kościoła Katolickiego mówią o małżeństwie: communio vitae et amoris, czyli „wspólnota życia i miłości”. Nie wie, jak wybrnąć i zaczyna coś kręcić o kontekście i interpretacji, i jak chcesz, to podyskutujemy na ten temat. Quomodo ego, misera mulier ignorans, disceptare possim cum te qui plus quam Sanctus Pater scis? - spytałam. Jakbym ja, biedna niedouczona kobieta, mogła dyskutować z tobą, który wiesz więcej od Ojca świętego? Nie odpowiedział, a ja upajałam się zwycięstwem. Kiedy po kilku miesiącach spotkaliśmy się na naszej tradycyjnej kolacji, coś tam wykrzykiwał o jakiejś żmii ale puściłam te insynuacje mimo uszu. Niech mu będzie. Fabrizio pochodzi z południa Włoch, klasyczny Sannita, potomek italskiego ludu słynącego z szowinizmu. Nie będę stawiać pod wątpliwość resztek jego męskości. To zadanie już świetnie spełnia jego żona, Primula. Fabrizio to sto kilo chłopa, a jego żona - pięć minut na małym zegarku. Determinacja skondensowana. Primula jest architektem. Po długiej współpracy z administracjami lokalnymi, po długoletnim oczekiwaniu na zapłaty, zmieniła branżę i zajęła się produkowaniem malowanej ceramiki. Świetnie jej to idzie, ma duże zdolności artystyczne. Jej brat, Elvio Chiricozzi, jest bardzo cenionym współczesnym włoskim malarzem. żyje z malarstwa, a to już samo w sobie jest ewenementem.


Rozmawiamy o wszystkim: o tym, jakie będą w tym roku zbiory winogron, oliwek i orzechów laskowych, o nowej książce naszej koleżanki Anny, o wakacyjnych planach, o mentalności Niemców i mentalności Włochów. On o siódmej rano zaczyna mówić do dziecka po niemiecku – żali się Primula. Oj, nieładnie, przytakujemy. Mówienie po niemiecku przed drugą po południu jest zabronione. W końcu schodzimy na politykę. Premier Renzi, w którym pokładaliśmy tyle nadziei, okazał się zupełnym fiaskiem - stwierdzam. Według mojego rozmówcy, Renzi, czy nie Renzi, tu na pewno nic się nie zmieni, bo Włosi już tacy są. Czyli niby jacy? Dzieci specjalnej troski? Problemem Włochów nie jest ani mafia, ani korupcja. Problemem Włochów jest brak szacunku do siebie samych.

Na szczęście mamy pod dostatkiem greco di tufo. Po dobrym kieliszku wszystko staje się nie takie znowu ważne i jakoś tam ten statek popłynie do przodu, jak od tysiącleci.

-No to co, wiecie, ile jedzą ssaki? - pyta Fabrizio. 
-A skąd ty masz takie informacje?
-Profesor od zootechniki nam to mówił.
-No ile mogą zjeść? Kilo? Dwa? Pięć? W zależności od masy ciała?
-Ssaki jedzą bez granic, tyle, ile wejdzie. Dopóki nie wybuchnie im żołądek.

Po raz pierwszy tego wieczoru muszę przyznać mu rację. 












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz