Busz, pust
ynia,
libijskie więzienia. Kanał Sycylijski, przez który można
przepłynąć lub w którym można utonąć. Szczęściarze wysiądą
z pływających balii na Lampeduzie.
Mieszkańcy
Lampeduzy należą do Europejczyków najlepiej zorientowanych w tym,
czym jest aktualna tragedia światowa. Welokrotnie na plażach swej
niewielkiej wysepki znajdowali tuziny ciał ludzkich. Zdarza się, że
uderzają na alarm, bo do brzegu dobijają łodzie trzymające się
na powierzchni na słowo honoru, pełne ludzi zdesperowanych i
przepełnionych nadzieją. Nikt się nie zapytuje, skąd przybywają.
Lampeduza przerywa każdą czynność i masowo przemieszcza się na
plaże, by wyciągać ich na brzeg. Taka to już niepisana etyka
ludzi morza. Miejscowi nawet nie narzekają, że różnokolorowe
chmary psują interesy, handel czy turystykę. W ubiegłym roku
przedstawiono kandydaturę Lampeduzy i Lesbos do pokojowej Nagrody
Nobla. Wyspy przegrały z Kolumbią. Szkoda.
Po
pierwszej identyfikacji, migranci trafiają do punktu medycznego,
gdzie kontroluje się ich stan zdrowia. Myślałam, że na Lampeduzie
pracuje armia lekarzy. Okazuje się, że można ich policzyć na
palcach jednej ręki. Później uciekinierzy zostają
przetransportowani do zbiorowych ośrodków, następnie są rozwożeni
po całych Włoszech. O tym, gdzie zamieszkają, zadecydują
prefetture,
organy władzy państwowej rozlokowane na terenie kraju.
Prawdopodobnie nie zawsze władze lokalne zostają poinformowane o
tym, że na ich terytorium przybywają migranci.
Tak
zaczyna się kolejna, podwójna tragedia. Z jednej strony stoją
przerażeni „tubylcy”. Włochy już od dziesięciu lat borykają
się z fatalnym kryzysem, który z finansowego przerodził się w
ekonomiczny. Brakuje pracy, naród biednieje w przerażającym
tempie, gwałtownie traci się prawa uważane za nabyte i zwiążane
z nimi poczucie bezpieczeństwa. Nie można powiedzieć, by Włosi
byli narodem rasistów, może i dlatego, że sami są zlepkiem
najróżniejszych ludzkich ras (Grecy, Goci, Arabi, Normandczycy to
tylko główne z nich). Ostatnio jednak często telewizja informuje o
lokalnych protestach przeciwko przyjęciu migrantów. W Gorino
(Region Emilia – Romagna)
zablokowano drogi, by nie przepuścić autokaru. „Mówią, że
przyślą nam jedenaście kobiet, a skończy się inwazją” -
twierdzą miejscowi. W jednym z miast Regionu Veneto
przybywających uciekinierów powitał transparent: „Montebelluna
stanie się waszym piekłem”. Żywo zareagował miejscowy ksiądz,
grzmiąc na wiernych: „Nie możecie przychodzić tu i świętować
Narodzenia Pańskiego, a w trzy dni później uczestniczyć w
rasistowskich manifestacjach”.
Tak
ekstremalne reakcje społeczeństwa nie są podyktowane tylko
strachem przed inwazją, lecz, jak już powiedzieliśmy, kwestiami
ekonomicznymi. Na utrzymanie każdego migranta, który stara się o
pozwolenie na pobyt z przyczyn politycznych czy humanitarnych państwo
włoskie wydaje dziennie 30 euro, a żaden potrzebujący Włoch nie
może liczyć na taką pomoc społeczną. Tak wybucha „wojna
biedaków” a migranci stają się kozłami ofiarnymi, jakby to oni
byli głównym problemem na Apenińskim Kozaku. Takie kolosalne
uproszczenie zwalnia z konieczności myślenia nad realną sytuacją
w kraju, gdzie kwitnie korupcja, mafia sięga najwyższych sfer życia
politycznego a najbardziej zdemoralizowana część społeczeństwa
zasiada w różnego typu „pałacach”.
Z
jednej strony sparaliżowani ze strachu Włosi, z drugiej migranci,
których odyseja bynajmniej się nie skończyła. Ich przetrwanie
leży teraz w rękach spółdzielni społecznych, których ostatnio
namnożyło się bez liku. Spółdzielnia, która wygra przetarg,
otrzymuje od państwa fundusze na utrzymanie migrantów. Salvatore
Buzzi, jeden z głównych oskarżonych w procesie „Mafia stołeczna”
zwierzał się koledze przez telefon: „Zarabiam na migrantach
więcej, niż na narkotykach”. W tych dniach wybuchł protest w
ośrodku dla migrantów w miejscowości Cona (Region Veneto).
Przyczyną była śmierć dwudziestopięcioletniej kobiety, która
przybyła z Wybrzeża Kości Słoniowej i oczekiwała na pozwolenie
na pobyt we Włoszech. Jak wykazała sekcja zwłok, śmierć
nastąpiła z przyczyn naturalnych (zator tętnicy płucnej).
Migranci natomiast oskarżyli operatorów ośrodka o to, że mimo
fatalnej kondycji kobiety nie zadzwoniono po karetkę. Pod
reflektorami prasy okazało się, że w ośrodku, gdzie można było
ulokować do dwustu osób, przebywało ich tysiąc czterysta.
Oto dwa oblicza tej samej
tragedii. Kiedyś mówiono, że szczęście to kwestia geografii.
Dziś już i to nie jest prawdą.